Tym, co piszę nie zamierzam nikogo dotknąć ani obrazić. Nie zamierzam też nikogo pouczać ani tym bardziej na siłę nawracać. Prezentując swoje rozważania, pragnę zaprosić do rzeczowej refleksji wszystkich uczciwie myślących. Również tych, którzy myślą, żyją i rozumieją miłość i odpowiedzialność inaczej niż ja. Co mówią fakty? Związki nieformalne rozpadają się znacznie częściej niż formalnie zawarte małżeństwa. Przychodzi w nich na świat znacznie mniej dzieci niż w normalnych małżeństwach. Słowo "normalnych" używam tu oczywiście w oparciu o polską tradycję i własne, subiektywne, oczywiście, odczucie. Dla mnie małżeństwem jest nadal to formalnie zawarte, a nie para ludzi o innych nazwiskach, która, co prawda, zamieszkuje razem, ale każdego dnia, bez żadnych konsekwencji prawnych, może się rozstać. Do rozstania nie potrzeba żadnej zgody czy ugody. Wystarczy kaprys jednej ze stron. Słowem, związek trwały jak... bańka na wodzie. Ogromna większość dzieci wychowywanych od maleńkości przez samotne matki (czasem przez ojców) pochodzi ze związków nieformalnych. Rozwody zabierają ojca lub matkę zwykle znacznie większym dzieciom. Duży procent ojców dzieci poczętych w związkach nieformalnych uchyla się od jakiejkolwiek odpowiedzialności za dziecko, czasem nawet nie przyznaje się do ojcostwa. Nierzadko ma miejsce sytuacja, gdy po poczęciu dziecka "partner" daje "partnerce" alternatywę: aborcja lub rozstanie. Oczywiście nikt nie wie i nie sposób tego precyzyjnie zbadać, ile dzieci poczętych w takich związkach jest zabijanych przez aborcję. Zdrowy rozsądek podpowiada, że z pewnością dzieje się to znacznie częściej niż w normalnych (będę obstawał przy tym terminie), formalnie zawartych małżeństwach. Dlaczego "wolny" związek? Słyszałem bardzo wiele uzasadnień dla tworzenia wolnych związków i wspólnego zamieszkiwania bez ślubu. Retoryka wychwalająca ich walory bywa doprawdy szatańsko logiczna, niejednokrotnie wyrafinowana, a czasem niemalże... wzruszająca. Zawsze tłumaczy się to jakimś dobrem. - Np. nie chcą rozwodu, więc pragną się wypróbować. - Pytam jednak: A co, gdy próba wypadnie źle? Na śmietnik? - Chcą się lepiej poznać, by odpowiedzialnie podjąć decyzję o ewentualnym zawarciu małżeństwa! Czyż nie jest najlepszym sposobem na prawdziwe poznanie po prostu wspólne zamieszkanie? - Skoro poznanie ma dopiero służyć decyzji, to jest możliwe, że będzie ona na "nie". A czy na pewno chciałbyś, by twoja żona poznawała w ten sposób paru innych, zanim trafiła na ciebie? Albo twój mąż? - Wspólna kwatera studencka jest tańsza! - Czy drobna oszczędność finansowa warta jest podjęcia ryzyka zapłacenia całym, nierzadko, zrujnowanym życiem. Czy na pewno poleciłbyś to córce, synowi? - Nie mają pieniędzy na ślub i wesele! - Mimo mitycznych opowieści, jakich to bajońskich sum "żądają" księża za ślub, jestem pewien, że każda niezamożna para "dostanie ślub" za darmo. Myślę, że w wielu parafiach proboszcz widząc autentyczną biedę i pragnienie zawarcia małżeństwa gotów byłby sam zapłacić nawet za małżonków te kilkadziesiąt złotych urzędowych opłat, by młodzi uporządkowali swe życie zgodnie z wolą Bożą, wyrażaną przez naukę Kościoła. A wesele? No cóż, prawdziwie miłująca się para może się "weselić"... zupełnie bez pieniędzy. Tych "poważnych" powodów można by wymieniać jeszcze wiele, ale i tak wszyscy wiemy, że naprawdę chodzi o coś zupełnie innego. Tym "czymś", dla czego wszystkie tłumaczenia są tylko dorobioną ideologią i pretekstem (czasem nieuświadamianym przez zainteresowanych), jest oczekiwana przyjemność. Ściślej mówiąc, przyjemność seksualna bez zobowiązań, jakie niesie ze sobą małżeństwo i rodzicielstwo. Słowem, chodzi o zagarnięcie wszystkich przywilejów przysługujących z natury rzeczy jedynie małżonkom bez brania na siebie odpowiedzialności, jaką zaciągają (zresztą dobrowolnie i bez żadnego przymusu) małżonkowie.