Urodził się Brat w Izraelu, w Galilei... - Pochodzę z Bellin blisko Hajfy, ok. 20 km od Nazaretu. Mając 17 lat, wyjechałem jednak z Galilei do Jerozolimy, tu rozwinęło się moje powołanie do służby we franciszkańskim habicie. Jednak jako zakonnik, franciszkanin, nigdy nie mieszkałem w Izraelu. Choć jest Brat Izraelczykiem z pochodzenia, od lat posługuje pośród wspólnoty, którą tworzą Palestyńczycy. To chyba dość szczególne doświadczenie. - Wchodząc w kontakt z Palestyńczykami, zwłaszcza z chrześcijanami, których spotkałem po wstąpieniu do zakonu, bardzo dobitnie zrozumiałem, że rzeczywistość nie jest tu tak prosta czy jednoznaczna, jak pokazują ją izraelskie media, zwłaszcza politycy w nich występujący. Rzeczywistych problemów, związanych z relacjami izraelsko-palestyńskimi doświadcza się dopiero wtedy, gdy zobaczy się życie konkretnego człowieka i jego problemy. Gdy chodzi o informacje, które docierają do świata, dominacja jest po stronie Izraela, stąd też obraz, który mamy, jest po prostu niepełny. Sprowadza się do tego, co Palestyńczycy robią przeciwko Izraelczykom. Polityka na terenach Ziemi Świętej to temat niezwykle skomplikowany. Gdy weźmiemy np. pod uwagę media, zwłaszcza telewizję, okaże się, że w izraelskiej telewizji nie usłyszymy nigdy niczego, co byłoby krytyką Izraela. W palestyńskich mediach nie znajdzie się żadnych słów krytyki skierowanej przeciw Palestynie. Jest to nieustająca gra, która nie ma nic wspólnego z prawdą. To dość twarde słowa, za którymi - jak wyczuwam - stoją bardzo osobiste doświadczenia. - Osobiste i zarazem bardzo szczególne? Przez 40 dni byłem zamknięty w Bazylice Narodzenia pośród Palestyńczyków. Ten okres okupacji był czasem, kiedy - jako Izraelczyk - mogłem lepiej zrozumieć, co czuje w takim bardzo ludzkim wymiarze ta druga strona, ktoś, komu odbiera się prawo do własnego terytorium, do kształtowania życia według własnej wizji i zgodnie z własną tradycją. Nie znaczy to oczywiście, iż można usprawiedliwiać w jakiś sposób przelewanie krwi, jednak nie można też zamknąć się na argumenty drugiej strony, ograniczyć się do tego, co czuje i przeżywa tylko jedna strona konfliktu. Pod tym względem Pan Bóg pozwolił mi przeżyć coś szczególnego. Znalazłszy się pośród Palestyńczyków, zobaczyłem rzeczywistość z zupełnie innej strony, zrozumiałem, że problemy są dużo bardziej skomplikowane, niż mi się to wydawało wcześniej. Zobaczyłem, że wina nie jest tylko po jednej stronie, ale i po drugiej. Dotarło też wreszcie do mnie, że niejednokrotnie najbardziej poszkodowani w tym konflikcie są chrześcijanie, którzy stoją pośrodku całego konfliktu i doświadczają jego skutków. Od samego początku tego konfliktu powracają wzajemne oskarżenia z obu stron. Czy da się jakoś ocenić, kto jest winny? - Jako Izraelczyk, a nade wszystko jako franciszkanin, mówię: wina jest po stronie Izraela i wina jest po stronie Palestyńczyków? Wina jest po stronie tych, co nie potrafią zmienić swojego sposobu myślenia. Każdy ma przecież prawo do tego, by znaleźć dla siebie miejsce na tej ziemi. Pokój musi zatryumfować nad wojną. Nie może być tak, że człowiek jest prześladowany, udręczony tylko dlatego, że ma paszport takiego, a nie innego kraju. To, co dzieje się w punktach granicznych między Izraelem a Palestyną, zwłaszcza w tym naszym - na drodze z Betlejem do Jerozolimy, nieustannie mnie dotyka i zadaje mi ból. Ludzie otrzymują pozwolenia na wyjazd z Betlejem 2-3 razy w roku; jest ono ważne przez 7 godzin, a 3 godziny osoby spędzają w oczekiwaniu na odprawę, podczas gdy turystów odprawia się w przeciągu kilka minut. Do tego dochodzi sposób traktowania mieszkańców Betlejem, szczegółowe kontrole, często osobiste, które uwłaczają godności człowieka. W takich właśnie sytuacjach nieuzasadnionego, złego traktowania człowieka, objawia się całe nieludzkie oblicze konfliktu. Widać u Brata niezwykłą wrażliwość na ludzką krzywdę? - To jest właśnie wynik tych złych doświadczeń. Dochodzą do mnie głosy, że np. jakiś Palestyńczyk jadł trawę, bo nie miał nic innego do jedzenia... Gdy człowiek dowiaduje się o takich sprawach, gdy jest świadkiem takich dramatów ludzkich, patrzy na wojnę zupełnie innymi oczami. Przestaje widzieć politykę w wymiarze dyplomacji, rozmów czy konfliktów pokazywanych przez telewizję, a dostrzega jej wymiar ludzki. W jakimś sensie doświadcza na sobie poniżenia, które łączy z takim, uwłaczającym godności, traktowaniem bliźniego. Przychodzi taki moment, że nie myśli się już z jakiego ktoś jest narodu, jaki ma paszport, tylko co można zrobić dla niego i dla innych, których godność jest tak bardzo poniewierana. A co można zrobić dla tych, którzy żyją za murem, dla chrześcijan - Waszych parafian i innych, którym parafia pomaga? - Dziś Betlejem żyje dzięki pomocy z zewnątrz. Jest wielu dobroczyńców. Nieustannie też wspiera nas Kustodia Ziemi Świętej, zapewniając to, co najbardziej potrzebne. Na przykład w naszych szkołach 99 proc. z dwóch tysięcy uczniów nie płaci za naukę. Troska o utrzymanie szkoły spoczywa na parafii, która dzięki otrzymywanej pomocy może tego rodzaju dzieła prowadzić. W ostatnim czasie udało się też przygotować 60 mieszkań dla młodych małżeństw, bo chcemy, by młodzi ludzie tu pozostali. Wierzymy, że w Betlejem jest przyszłość. Dziś jest bardzo trudno, ale wspólnymi siłami możemy to zmieniać. Tylko trzeba dać ludziom szansę, trzeba im pomóc w stworzeniu odpowiednich warunków życia, by stąd nie uciekli. O to zabiegamy jako franciszkanie, jako parafia w miejscu narodzenia Zbawiciela.