- Tutaj idzie o własną złotą legendę. W dużej mierze to środowisko na nią zasłużyło, ale jest ona nieco przecukrzona. Nie do końca pokazuje prawdę. Nie twierdzę, że białe jest czarne, ale bywa szare - podkreślał Graczyk, uzasadniając powody napisania książki. O czym głównie jest "Cena przetrwania?...". Opozycja koncesjonowana Autor rozprawia się z powszechnym przekonaniem, że "TP" był pismem opozycyjnym wobec władz PRL. Stwierdza wyraźnie, że było to niemożliwe i w takiej sytuacji pismo z pewnością zostałoby przez komunistów zamknięte. Jego ukazywanie się w tamtym systemie przez dziesiątki lat jest najlepszym dowodem na to, że było to w jakimś stopniu komunistom na rękę. Graczyk wylicza wiele sytuacji, kiedy środowisko katolików świeckich, skupionych wokół "Tygodnika" i wydawnictwa "Znak", wspierało władze PRL: od wstępniaków i artykułów na łamach pisma, w których popierano politykę Gomułki czy Gierka, po udział reprezentantów tego środowiska w poselskim kole "Znak", które co prawda wsławiło się kilkoma krytycznymi wystąpieniami względem władz, ale generalnie przez kilkanaście lat przynajmniej oficjalnie akceptowało większość z rozwiązań komunistycznej polityki. "Taka, być może, była po trosze cena trwania w tamtym układzie. Nie chodzi więc ani o szukanie sensacji, ani o piętnowanie, ale o wyważony opis tej zadziwiającej koegzystencji katolików z komunistami. Ta koegzystencja była zjawiskiem tak nietypowym w PRL-owskiej rzeczywistości, że dla kogoś, kto dobrze rozumie, czym był komunizm, aż niewiarygodnie brzmią laurkowe opowieści o tym, jak to 'Tygodnik' z przyległościami przez 45 lat nie robił niczego innego, jak tylko 'walczył z komuną'. O 'walce z komuną' można byłoby mówić w przypadku 'Tygodnika Warszawskiego', ale pamiętajmy, że jego redaktorzy trafili do więzienia. W przypadku 'TP' tak po prostu nie było, bo i - w tamtym państwie - po prostu być nie mogło. A co było? Były próby - raz bardziej, a raz mniej udane - przetrwania w niesprzyjającym otoczeniu, z zachowaniem możliwie dużej dozy autentyczności" - pisze w książce Graczyk. Autor zwraca uwagę na fakt, że współpraca środowiska "TP" z komunistami miała różny charakter, w zależności od historycznego kontekstu. Inaczej wyglądało to w czasach stalinowskich, inaczej w latach 1957-1976 i zupełnie inaczej w schyłkowym okresie PRL-u, kiedy na łamach pisma próżno było już szukać artykułów chwalących politykę władz. Graczyk stawia tezę, że to właśnie wsparcie, jakiego w tym ostatnim okresie środowisko "Tygodnika" udzieliło tworzącej się wówczas opozycji, zadecydowało o powstaniu legendy "TP" jako pisma niezłomnego. Nie bez znaczenia są również niektóre wcześniejsze spektakularne gesty, jak odmowa wydrukowania panegiryku na cześć Stalina po jego śmierci czy obrona przez Jerzego Turowicza listu biskupów polskich do episkopatu Niemiec, w którym zwracali się z historycznym przesłaniem "Wybaczamy i prosimy o przebaczenie". "Efekt jest taki, że z czasów stalinowskich 'Tygodnikowi' pamięta się niezgodę na wydrukowanie pochwalnego artykułu po śmierci Generalissimusa (co doprowadziło do zabrania tytułu prasowego redakcji kierowanej przez Jerzego Turowicza), ale nie pamięta się potępienia oskarżonych w procesie kurii krakowskiej" - zwraca uwagę Graczyk i podkreśla, że przez większość okresu swojej działalności "Tygodnik" pozostawał pismem ugodowym względem władz. Dochodziło na tym tle do tarć nawet w samym "TP", jak na przykład do sporów legendarnego felietonisty pisma Stefana Kisielewskiego z redakcją. "Te dzieje były - z oczywistych powodów - znacznie bardziej skomplikowane niż chce legenda 'Tygodnika', pisma idącego niezmiennie 'pod włos'. Do roku 1976 było w tych dziejach miejsce i na październikową wiarę w socjalizm z ludzką twarzą, i na późniejsze złudzenie, że Gomułka mimo wszystko będzie dążył do stopniowej demokratyzacji, i na iluzję wielkiego awansu gospodarczego Polski na początku rządów Gierka. Być może Kisiel nie miał racji, domagając się występowania wobec komunistów z otwartą przyłbicą. No ale jeśli tak, to trzeba przyznać, że właśnie dlatego Kisiel miał z komunistami większe kłopoty niż Stomma czy Turowicz - którzy nadawali 'Tygodnikowi' kierunek" - podkreśla Graczyk. Konflikt z prymasem Wyszyńskim Autor zwraca też uwagę na wątek dziś mało znany, a w okresie PRL-u szalenie istotny, tzn. na konflikt między środowiskiem "Tygodnika" a prymasem Polski kard. Stefanem Wyszyńskim. Publicyści "TP" byli w większości reprezentantami tzw. katolicyzmu otwartego. Nie kryli swojego zafascynowania Soborem Watykańskim II i wielokrotnie dawali temu wyraz na łamach pisma. Pojawiały się tam też często opinie krytykujące tzw. katolicyzm ludowy, w który głęboko wierzył kard. Wyszyński. Graczyk pisze, że w rozmowach z SB przedstawiciele "TP" nie kryli wręcz wrogości do prymasa Wyszyńskiego. "Bardzo mnie zmierził 'Tygodnik', a raczej jego wodzowie: Jerzy (Turowicz - red.), ksiądz Andrzej (Bardecki - red.) i Żychiewicz, czyli ojciec Malachiasz. Mają w głowie tylko... walkę z prymasem o reformę Kościoła, przy czym są tak rozżarci, że mówią o prymasie dosłownie ostatnimi słowami" - pisał w swoim "Dzienniku" Stefan Kisielewski. Zdaniem Graczyka, służby PRL starały się wykorzystywać środowisko "Tygodnika" do dyskredytowania prymasa i rozbijania jedności Kościoła w Polsce. Czasami zresztą z sukcesami, jak w 1963 r. Chodziło o przekazanie przez Stanisława Stommę, bez wiedzy kard. Wyszyńskiego, do Watykanu poufnego memoriału, sugerującego ustanowienie stosunków dyplomatycznych Stolicy Apostolskiej z władzami PRL. Byłoby to w pełni zgodne z polityką władz PRL, które liczyły, że przez dogadanie się ze Stolicą Apostolską, dzięki przysłaniu przez nią nuncjusza do Warszawy, osłabi się wpływ prymasa Polski na sprawy Kościoła w Polsce. "Nie uważam tej grupy za przedstawicielstwo katolików; reprezentują siebie i swoje sumienie. Nie możemy ich uważać za przedstawicielstwo katolickie, gdyż nie odpowiada to w żadnej mierze pozycji katolicyzmu w Polsce. Nie liczymy też na obronę spraw Kościoła, gdyż grupa ta i w poprzednim Sejmie nic nie mogła zrobić dla Kościoła (...). Trzeba też wyrzec się reprezentowania mnie, zwłaszcza za granicą" - mówił już w latach 60. o posłach "Znaku" prymas Wyszyński. Agenci w "Tygodniku" Jednak to nie opis konfliktu z prymasem wzbudza w związku z książką Romana Graczyka największe emocje. Wywołuje je oczywiście ujawnienie przez autora nazwisk agentów Służby Bezpieczeństwa działających w środowisku "TP". Graczyk opisuje kilkanaście przypadków współpracy z tajnymi służbami PRL. Ujawnia, że Stefana Wilkanowicza, Marka Skwarnickiego i Mieczysława Pszona SB zerejestrowała jako tajnych współpracowników, a Halinę Bortnowską jako kontakt operacyjny. Wszystkie te nazwiska to legendy "Tygodnika". Graczyk nie kryje, że szczególnie trudno było mu pisać o jednym z najważniejszych współpracowników bezpieki - byłym zastępcy redaktora naczelnego - Mieczysławie Pszonie. Ten żołnierz AK, delegat rządu londyńskiego na województwo krakowskie, więzień PRL skazany na karę śmierci, był dla Graczyka wręcz guru. "Byłem jego wyznawcą" - twierdzi autor książki. Niestety, lektura dokumentów, w tym zapisów z tzw. funduszu operacyjnego SB wskazuje m.in. na kilkakrotne przyjęcie przez Pszona pieniędzy czy butelki koniaku od rozmówcy "ze służb". I, według Graczyka, niespecjalnie broni red. Pszona fakt, że do rozmów z SB był przez sam "Tygodnik" wyznaczony. Podobnie autor ocenia fakt współpracy byłego redaktora naczelnego "Znaku" Stefana Wilkanowicza oraz poety i publicysty "TP" i bliskiego przyjaciela papieża Jana Pawła II, Marka Skwarnickiego. Obaj oficjalnie zaprzeczyli, jakoby poszli kiedyś na współpracę z SB. Czy książka zniszczy legendę "Tygodnika"? - Przedstawione przeze mnie informacje wcale nie oznaczają, że pomnik, jakim jest w świadomości społecznej "Tygodnik Powszechny", legł w gruzach - twierdzi Graczyk. - Nie można było przejść przez te lata systemu komunistycznego suchą stopą. Ogólny bilans roli "Tygodnika" jest jednak pozytywny. Choć nie ma mowy wyłącznie o heroicznej walce z komuną, pomnik nadal stoi. Tyle że ma skazę - podkreśla autor książki. Jarosław Stróżyk "Rzeczpospolita"