Ale tylko trochę, bo Chavez jest przede wszystkim bezwzględnym utopistą z wyraźnymi skłonnościami do totalitaryzmu. "Jeśli Stany Zjednoczone są tak szalone, by zaatakować Iran albo dokonać agresji przeciwko Wenezueli, wtedy ropa będzie nie po 100, ale po 200 dolarów" - powiedział Hugo Chavez podczas niedawnego szczytu przywódców państw członkowskich Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC). Kilka dni wcześniej na Szczycie Iberoamerykańskim dwukrotnie nazwał zaś byłego centroprawicowego premiera Hiszpanii Jose Marię Aznara "faszystą bardziej nieludzkim niż wąż". I wystarczą już tylko te dwa najświeższe "kwiatki", aby świetnie zorientować się w stylu uprawiania polityki, jaki upodobał sobie wenezuelski prezydent. Bo właśnie obelgi, groźby i patetyczne słowa to znak firmowy Hugo Chaveza, jednego z najbardziej populistycznych współczesnych światowych polityków. Sam Chavez "skromnie" określa siebie "jako wielkiego miłośnika i naśladowcę Che Guevary, Włodzimierza Lenina, Lwa Trockiego i... Jezusa Chrystusa". "Dobry" wujcio Hugo W chwili, gdy piszę te słowa, w Wenezueli odbywa się referendum w sprawie zmian w konstytucji, które mają umożliwić Hugo Chavezovi nieograniczone kandydowanie w kolejnych wyborach prezydenckich, czyli w praktyce utorować mu drogę ku dożywotniej dyktaturze. Paradoksalnie jednak Chavez nie musi wcale sięgnąć po pełnię władzy w sposób sprzeczny z prawem. Wenezuelski Gierek jest bowiem dziś kochany przez większość swoich rodaków. I to dokładnie za to samo, za co kiedyś noszono na rękach naszego "wicie, rozumicie" Edwarda. Odkąd bowiem Chavez znacjonalizował lwią część ogromnych wenezuelskich zasobów ropy naftowej (i wiele innych gałęzi gospodarki), finansuje przy pomocy petrodolarów jaką -taką stabilność finansową rodaków. Innymi słowy, po prostu przejada cenne surowce. Wystarczy jednak nagły spadek cen ropy, by Wenezuelczycy przestali odczuwać szeroki gest "ukochanego" przywódcy. I takie twarde lądowanie prędzej czy później musi nastąpić. Na razie jednak Chavez korzysta z wyśrubowanych cen ropy na światowych rynkach, dążąc do budowy czegoś, co nazywa "socjalizmem XXI wieku". Co zacz, wie tylko on sam. Można się jedynie domyślać, że "socjalchavizm" stanowi swoisty koktajl zużytych marksistowsko-leninowskich haseł pożenionych z pewnymi elementami kapitalizmu ograniczonego przez interwencjonizm państwowy. Wskazują na to kolejne zapisy, jakie Chavez chce przeforsować w nowej, zmienionej konstytucji. Zachowuje ona własność prywatną i państwową, ale wprowadza też nowe formy własności: społeczną, komunalną i ludową, a także stwarza możliwość skrócenia dnia pracy do 6 godzin.