Rozmawiałem ostatnio z dziewczynami i chłopakami z Podlasia. Opowiadali o tęsknocie, mówili o pragnieniu życia w pełnej rodzinie, marzyli, że kiedyś będą rodzicami. Nie były to wywiady przeprowadzane w poprawczakach ani z podopiecznymi domów dziecka. Problem dotyczy dzieci emigrantów, którzy wyjechali za chlebem. Jak liczna to grupa - nie wiadomo. Szacuje się, że do pracy w krajach Unii wyjechało około 2 mln Polaków. Ilu z nich pozostawiło tu dzieci - trudno ocenić. Nie ma jeszcze badań, które pozwolą ustalić rozmiary tego zjawiska. Są regiony w Polsce, gdzie na wywiadówki przychodzi jedna mama - pozostali uczniowie wychowywani są przez babcie lub starsze rodzeństwo. W wielu miejscowościach wschodniej Polski prawie w każdej rodzinie jest ktoś, kto pracuje za granicą. Na Podlasiu zjawisko jest tak powszechne, że uruchomiono stałe połączenie autobusowe do Brukseli. Problem ma oczywiście lokalną specyfikę. Inaczej wygląda na Opolszczyźnie, w woj. dolnośląskim czy lubuskim, inaczej na Podhalu, gdzie od pokoleń emigrowało się za wielką wodę. Czy zasłużyliśmy na miłość? Pozornie wszystko jest w porządku. Wskaźniki bezrobocia maleją - zarobione pieniądze w jakiejś części trafiają do Polski, przed wiejskimi chałupami pojawiły się zagraniczne samochody, a młodzież w modnych ciuchach do szkoły przynosi nowe komórki. Jednak koszta są ogromne - świadczą o tym łzy młodych ludzi, z którymi rozmawiałem przygotowując program o Euro-sierotach. Elektroniczny gadżet, ciuch czy komórka w prezencie od taty nie wypełni pustki i poczucia straty. Każda rozmowa kończyła się łzami, w każdej słyszałem ogromne pragnienie obecności ojca. Kto wie, czy nie silniej odczuwane u piętnastoletniej dziewczyny niż u kilkuletniego dziecka. Paulina zapisuje w pamiętniku to wszystko, co chciałaby wyznać ojcu - jak sama mówi nieraz wykrzyczeć. I nie zastąpi tego rozmowa z ciocią czy nauczycielem. Są sprawy, którymi można podzielić się tylko z tatą. Ponieważ wyjechał, jak wielu innych - nie w ciągu ostatnich dwóch lat, ale już ponad dwanaście lat temu, Paulina wie z doświadczenia, że brak ojca na każdym etapie życia jest inny. Inaczej potrzebuje się rodziców - w szczególności taty, kiedy ma się pięć, dziesięć lat, jeszcze inaczej, gdy się jest nastolatkiem. Andrzej, którego wraz z czwórką rodzeństwa wychowuje najstarsza siostra, wstrzymując płacz, daje do zrozumienia, że ten czas, kiedy właśnie mógłby być z mamą i tatą, nie wróci; że coś bezpowrotnie go ominęło. W końcu, może nie całkiem świadomie, pojawia się pytanie - czy ja, czy my jesteśmy gorsi, skoro inni żyją razem, a nasi rodzice przyjeżdżają tylko trzy razy w roku? Czy nie zasłużyliśmy na miłość?