- Chcemy umożliwić od 1 września 2013 r. przyjęcie do przedszkoli dzieci dwuletnich - zapowiedziała kilka dni temu minister edukacji narodowej Krystyna Szumilas. Szefowa resortu edukacji dodaje, że dziś w szczególnych przypadkach do przedszkoli przyjmowane są dzieci, które ukończyły 2,5 roku. Te szczególne przypadki w komunikacie sprecyzowane zostały na stronach ministerstwa. Maluchy w tym wieku przyjmowane są dziś do przedszkoli wyłącznie na życzenie rodziców i za zgodą dyrektora. Jak obliczył MEN, w roku szkolnym 2011/2012 edukację przedszkolną rozpoczęło 26 tys. dwuipółlatków. Te same zasady przyjmowania mają obowiązywać w przyszłym roku dzieci o pół roku młodsze. Pomysł nie podoba się Marzenie Domagale, mamie 11-miesięcznej dziś Ali i 5-letniego Kuby. - Przedszkola nie są przystosowane na przyjęcie tak małych dzieci, bo przecież nauczycielki nie będą ich karmić ani przewijać. Żeby rozwiązać sprawę higieny, trzeba by zatrudnić dodatkowe osoby - mówi, dodając, że gdyby musiała wybierać, wybrałaby żłobek. - On jest bardziej przystosowany, jest więcej opiekunek, więcej czasu poświęca się każdemu dziecku - przekonuje. "Tak" dla mowy Anna Tefelska, logopeda współpracująca z poznańskimi przedszkolami, uważa, że dwuletnie dzieci w przedszkolu to dobry pomysł. Zwraca uwagę, że "niedoceniani często nauczyciele przedszkolni najlepiej wiedzą, jak ważne dla rozwoju dziecka są zabawy ruchowe, zajęcia manualne, które podbudowują rozwój mowy". - Rozwój mowy przebiega wtedy szybciej i sprawniej, bo dziecko w przedszkolu ma kontakt z różnymi wzorcami mowy, ale przede wszystkim mówi dużo i przeważnie chętnie. Kształtuje słuch fonetyczny, wzbogaca słownictwo, ma także szanse na szybsze eliminowanie wad wymowy i ich rehabilitację - wylicza. Zauważa też, że w przedszkolu takie dzieci chętniej uczą się wszelkich umiejętności samoobsługowych. - Podpatrują, jak to robią inne dzieci, naśladują je, a czasem sobie nawzajem pomagają - tłumaczy. Hurraoptymizmu poznańskiego logopedy nie podziela Anna Czyżewska, psycholog i psychoterapeutka, członek Zarządu Głównego Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. - Od tego, jak przebiegnie trening czystości czy opanowanie sztuki ubierania się, zależy również, czy dziecko wyjdzie z tego okresu z pozytywnym obrazem siebie, czy też uczuciem porażki ("nie potrafię", "nie poradzę sobie") - przestrzega. "Nie" dla emocji Psychika dwuletniego dziecka jest bardzo krucha, dopiero co się kształtuje. - To czas tzw. buntu dwulatka. Dziecko wtedy poprzez wszelkiego rodzaju protesty (używanie słowa "nie", protesty wyrażane czasami całym ciałem), poprzez zaznaczanie swojego terytorium (np. zawłaszczanie różnych przedmiotów) - wyodrębnia się, oddziela swoje "ja" od innych. Jest to bardzo ważny okres w życiu każdego człowieka, który ma wpływ na dalsze kształtowanie osobowości dziecka - wyjaśnia Anna Czyżewska. W jej opinii nie jest to dobry okres na pójście do przedszkola, gdyż "czas separacji dziecka od rodziców trwa czasami wiele miesięcy". - Dziecko musi mieć możliwość zbuntowania się, określania samego siebie, dostrzeżenia własnej odrębności, sprawdzania własnych granic, ale też dostrzeżenia granic innych ludzi - tłumaczy pani psycholog, dodając, że "najlepiej, kiedy te czasami trudne chwile dziecko może przeżywać w bezpiecznym i przyjaznym środowisku". Członkini Zarządu Głównego Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich podkreśla, że "dobrze przeżyty "bunt dwulatka" owocuje rosnącą samodzielnością dziecka oraz poczuciem świadomości, że jest się autorem zdarzeń i zmian". - Po tym okresie dziecko jest gotowe, żeby wejść w grupę rówieśników, żeby umieć dostosować się do reguł panujących w przedszkolu - ale jest to okres po ukończeniu 3. roku życia, a nawet i w tym wieku nie wszystkie dzieci są emocjonalnie gotowe, żeby pójść do przedszkola - mówi wprost. Wciąż niegotowi Marzena Domagała zwraca uwagę na jeszcze jeden negatywny aspekt obecności dwulatków w przedszkolu. Dotyka on nie tyle przedszkoli miejskich, ile placówek wiejskich. W jednej z opolskich wsi do przedszkola uczęszcza jej pięcioletni syn Kuba. - W przedszkolu na wsi jest jedna nauczycielka i grupa wiekowo zróżnicowana. Wprowadzenie do takiej grupy jeszcze jednego czy dwóch dwulatków kompletnie rozkłada na łopatki działanie ze starszymi dziećmi. Niemożliwym staje się, by nauczycielka zajmowała się pięcio- czy sześciolatkami, które przygotowują się do szkoły, a przy tym karmiła i przewijała dwuletniego malucha - tłumaczy. Obawy mamy Kuby i Ali potwierdza psycholog Anna Czyżewska. - Przedszkola nie są przygotowane na przyjęcie dwuletnich dzieci. Trudno sobie wyobrazić indywidualne podejście do zbuntowanego dwulatka w grupie 25 dzieci, którą zajmuje się jedna, czasem dwie panie - mówi. Szefowa resortu edukacji taką sytuację widocznie sobie jednak wyobraża. Więcej, przekonuje, że pieniądze, które zostaną uruchomione przez MEN już w roku 2013, sprawią, że takie problemy przestaną istnieć. Mgliste obietnice Ministerstwo Edukacji Narodowej planuje na cztery miesiące przyszłego roku (od września do grudnia) przeznaczyć na wsparcie przedszkoli 320 mln zł. To i tak o 180 mln zł mniej niż jeszcze w lutym zapowiadał Donald Tusk. Minister Szumilas liczy, że dzięki tym środkom każde dziecko między trzecim a piątym rokiem życia objęte zostanie opieką przedszkolną, a wśród nowych 100 tys. miejsc znajdą się też miejsca dla dwulatków. Mało tego, za trzecią część tej sumy MEN chce obniżyć opłaty wnoszone przez rodziców maluchów za każdą szóstą i siódmą godzinę pobytu ich pociech w przedszkolach do symbolicznej złotówki, rekompensując wynikłe z tego tytułu straty dla samorządów, a za pozostałe dwie trzecie dotować każdego przedszkolaka (w roku 2013 byłaby to kwota 333 zł na każde dziecko). Co na to sami zainteresowani? Rzecznik warszawskiego Kuratorium Oświaty Andrzej Kulmatycki stwierdził, że Kuratorium nie jest dobrym adresatem tego typu pytań i odsyła do samorządu. Anna Groszyk-Książek, reprezentująca samorząd województwa mazowieckiego, twierdzi natomiast, że "nie zajmuje się przedszkolami, bo te podlegają gminom, należy więc pytać bezpośrednio tam". Z gminy Praga Północ nikt sprawy nie skomentował. O komentarz pokusiła się za to w rozmowie z PAP wiceszefowi SLD, warszawska radna, Paulina Piecha-Więckiewicz. - Nie ma i nie będzie na to pieniędzy. One nie zaczną nagle wyskakiwać jak królik z kapelusza, po tym jak Donald Tusk poczuł się niepewny w ostatnich sondażach - tłumaczy, dodając, że obecnie przedszkola są likwidowane, bo samorządów nie stać na ich utrzymanie, stąd nie może być mowy o otwieraniu nowych palcówek. Czy wobec obaw psychologów i niechęci wielu rodziców, a także niepewnych pieniędzy - które już przecież raz w kwocie większej o blisko 200 mln zł od tej, o której mówi minister Krystyna Szumilas, obiecał premier Donald Tusk - wprowadzanie "na życzenie rodziców i za zgodą dyrekcji" do przedszkoli dwulatków ma jakikolwiek sens? A może będzie tak jak z zakończoną totalną kompromitacją akcją "sześciolatki do szkoły"? Ciekawe, czy za rok płodna w pomysły pani minister wymyśli coś ekstra dla... niemowląt. Michał Bondyra