Na spotkaniu z Myrną Nazzour w Mogilnie byłam służbowo. Poszłam tylko na chwilę, żeby nagrać świadectwo mistyczki i zrobić kilka zdjęć. Zaraz potem wyjeżdżałam na urlop. Wróciłam po dwóch tygodniach i sięgnęłam po "Newsweek" (30/2012, 23-29.07.2012). Tytuł na okładce zapowiadał: Wiara i ekstaza: kto zarabia na uzdrowicielach. Na stronie 36 znalazłam artykuł zatytułowany Każdy będzie namaszczony. Tekst opatrzony był dużym, sięgającym na dwie strony zdjęciem. Najpierw zauważyłam na nim siebie: dokładnie tam, gdzie stałam z aparatem. A potem zwątpiłam. Bo zdjęcie w swej zasadniczej części przedstawia kroczącego z kropidłem kard. Józefa Glempa - a mnie wówczas z całą pewnością w hali w Mogilnie nie było. Uparłam się, żeby rozwiązać tę zagadkę. Zaczęłam szukać montażu. Przypadek? Na pierwszy rzut oka fotografia stanowi całość i budzi dość negatywne emocje. Wzniesione ręce, oczy przymknięte lub wpatrzone w sufit - nie wiadomo, czy to reakcja na wejście biskupa, czy jakiś stan uniesienia. Całość dobrze ilustruje stawianą w tekście tezę o "dzikim sacrum" i o ludziach, którzy liczyli na uzdrowienie, a się zawiedli, za to organizator zarobił. Proszę jednak zasłonić prawą część zdjęcia. Widzimy biskupa i tłum wiernych, stojących spokojnie podczas nabożeństwa. Żadnych uniesień, żadnej ekstazy. Jedynie Myrna wschodnim zwyczajem kłania się lekko, czyniąc znak krzyża. A teraz proszę zasłonić lewą część zdjęcia. Jest kilka modlących się kobiet, ale w sali panuje rozprężenie. Ktoś z tyłu na galerii wchodzi czy wychodzi, ktoś rozmawia, inny się śmieje. Widać, że nie jest to nabożeństwo. Ale czytelnik nie widzi dwóch zdjęć - widzi jedną, dużą fotografię. Czy to przypadek? Mimo wrodzonej awersji do wszelkich teorii spiskowych, nie mogę nie zauważyć zachowanej na obu zdjęciach perspektywy, dokładnego przedłużenia barierek przy balkonach, połączenia wypadającego dokładnie na styku stron, i braku kolorów, co utrudnia wyłapanie montażu. Właściwie jedynym sygnałem, że coś tu nie gra, są trzy nazwiska autorów zdjęć, podane małym drukiem w rogu strony. Przypadek czy może ktoś włożył wiele pracy w to, żebyśmy się nabrali: że oto w Mogilnie odbyło się spotkanie naiwnych histeryków? Niewygodne? Zdjęcie z kard. Glempem zostało wykonane 14 lipca wieczorem podczas poświęcenia hali. Zdjęcie z modlącymi się kobietami mogło powstać krótko przed godz. 14.00. Uczestnicy spotkania byli wówczas po przerwie obiadowej i czekali na dalszą część konferencji. Wzniesione ręce nie są znakiem modlitewnego uniesienia - przed rozpoczęciem spotkania grał młodzieżowy zespół, więc niektórzy razem z młodymi poderwali się do pokazywania różnych gestów. Żadnej tajemnicy, żadnej ekstazy, żadnego "dzikiego sacrum". Czy skoro nic takiego się nie działo, trzeba było to wymyślić? Mamy inne zdjęcie, wykonane podczas poświęcenia hali i Eucharystii. Po prawej stronie Myrny znajdują się te same osoby co na zdjęciu w "Newsweeku". Za to po lewej stronie mistyczki wyraźnie widać zupełnie inne osoby. Czy panowie w garniturach mniej pasowali do "newsweekowej" wizji Kościoła niż starsze panie w okularach? Etyka? Oczywiście to, co widzimy na stronach "Newsweeka", nie jest w zasadzie niczym szczególnym czy odosobnionym. Nie jest też postrzegane jako wyjątkowo karygodne. Zdarzają się przypadki dużo bardziej godne potępienia, manipulacja w fotografii ma wszak długą historię. Już ok. roku 1860 powstało zdjęcie prezydenta Stanów Zjednoczonych, Abrahama Lincolna, na którym głowa prezydenta doklejona została do ciała lepiej zbudowanego polityka. Później Stalin, Mao Tse-tung i Hitler kazali wymazywać ze zdjęć tych, którzy wypadli z ich łask. W 1942 r. Mussolini nakazał wymazanie ze zdjęcia stajennego, który trzymał za uzdę jego konia - dzięki temu mógł wyglądać bardziej walecznie. W 1982 r. "National Geographic" przepraszał za to, że na jego okładce pojawiła się wyretuszowana fotografia ze ściśniętymi piramidami, które w rzeczywistości nie mogły zmieścić się w kadrze. W 2006 r. na stronach internetowych agencji Reutersa pojawiło się zdjęcie dymu, unoszącego się nad Bejrutem po ataku Izraela. Agencja szybko zdjęcie wycofała, gdy okazało się, że dym nad miastem został wyretuszowany tak, by wyglądał na ciemniejszy. W 2002 r. Brian Walski, fotograf gazety "Los Angeles Times", dla podniesienia dramatyzmu połączył dwa zdjęcia z inwazji na Irak. Kłamstwo wyszło na jaw i fotograf stracił pracę. Przywykliśmy już do obrazów, na których poprawiana jest natura. Ale inna jest ranga wyszczuplonych ud aktorki, a inna - montowania reporterskiej fotografii. W "Newsweeku" zdjęcia są tylko zestawione obok siebie bez zachowania marginesu: nie mamy więc do czynienia wprost z fotomontażem, jak w opisanych wcześniej przykładach. Ale efekt ostateczny wprowadza w błąd. Świadomie? Nieświadomie? Pytania na temat etyczności tego zabiegu pozostają.