Czy nie dałoby się coś zrobić z tym bierzmowaniem mojego syna? Naprawdę nie moglibyśmy tego jakoś "załatwić"? Chodzi o chłopaka, który mówił w domu, że wychodzi do parafii na spotkanie przed bierzmowaniem, ale jakoś nigdy tam nie dochodził. Teraz zakłopotany ojciec stawia przed księdzem korupcyjną propozycję i w odpowiedzi słyszy: - Czy naprawdę chce pan zniszczyć swojego syna? Przecież to będzie zwykłe antyświadectwo. Chyba byłoby lepiej, żeby chłopak przystąpił do tego sakramentu w późniejszym terminie, niż miałby do końca życia w pamięci niehonorowe zachowanie własnego ojca. - Ja tego nie wezmę na swoje sumienie - mówi katecheta - a pan? Rodzice czy gorszyciele? Zainteresowanie życiem religijnym swoich dorastających dzieci jest u rodziców bardzo różne. Dobrze, gdy w ogóle jest jakiekolwiek. Zdarza się bowiem, że rodzice troskę o kontakt swojej pociechy z Bogiem i Kościołem zakończyli na obrzędzie I Komunii św. Jakże to smutne, kiedy podczas bierzmowania nie tylko nie przystępują do Eucharystii w intencji dziecka, ale są po prostu nieobecni. Jak to możliwe? Przyczyn takich sytuacji trzeba szukać wiele lat wstecz. Skoro obecnie - praktycznie rzecz biorąc - można udzielać chrztu niemal każdemu, to znaczy, że jesteśmy aż tak naiwni czy aż tak ufni wierząc, że jakimś cudem ochrzczone niemowlę i tak w przyszłości stanie się dojrzałym chrześcijaninem. Lata mijają, a w domach, gdzie nie ma żywej wiary, dzieci bezpowrotnie tracą najpiękniejszy czas doświadczenia religijności szczerej, ciepłej i bez cienia wątpliwości. Potem przychodzi I Komunia, która siłą społecznego zwyczaju wdraża te ciągle jeszcze niewiniątka w życie wspólnoty parafialnej. Cóż jednak z tego, jeśli po następnych paru latach nastolatek potrafi powiedzieć: "Ja się ani o chrzest, ani o Komunię nie prosiłem. Moi "starzy" zrobili ze mną coś, w co sami nie wierzą! A teraz radzą mi, żebym jeszcze sobie zaliczył bierzmowanie, bo ponoć może mi się przydać?". Nie szafować "w ciemno" Coraz częściej słyszę opinie moich konfratrów: - Przecież my w szkołach gimnazjalnych i liceach mamy na katechezach ludzi niewierzących. Księża proboszczowie, którzy jako pierwsi są w parafiach odpowiedzialni za przekaz wiary i udzielanie sakramentów świętych, stają przed nie lada problemem, czy wolno taką młodzież dopuścić do sakramentu dojrzałości. Ów dylemat wzmacnia sam biskup, który właśnie w oparciu o ich publiczną opinię tego sakramentu udziela. Niektórzy próbują sobie tłumaczyć, iż bierzmowanie jest dopiero zadatkiem na dojrzałość. Inni odpowiadają, że owszem, ale nawet zadatkiem nie należy szafować "w ciemno". Spróbujmy zatem - oto jedna z propozycji - przynajmniej przesunąć granicę wieku przystępowania do bierzmowania. Niechaj to będzie klasa druga szkoły ponadgimnazjalnej. Młodzież jest wówczas poważniejsza. Nie zaprząta sobie jeszcze głowy egzaminami końcowymi. A czas klasy pierwszej byłby wystarczający do odbycia stosownego przygotowania. Zresztą w tym przygotowaniu chyba najważniejsze jest pogłębienie albo przynajmniej ponowne nawiązanie kontaktu z Panem Jezusem. Bo w przypadku niektórych ścieżka do kościoła już dość mocno zarosła. Młodzi chodzą wprawdzie na lekcje religii, ale o modlitwie i spowiedzi ani widu, ani słychu. Zwłaszcza gdy nie mają dobrego wzorca w swoich rodzinach. Bierzmowanie jest cool Sytuacja kryzysowa, jaką widzimy w podejściu do bierzmowania, wymaga konkretnych działań. Najpierw rodzice muszą zrobić sobie porządny rachunek sumienia, odpowiadając na pytanie: Czy my swoją postawą wobec Boga i Kościoła własnych dzieci nie gorszymy? Ze strony duszpasterzy potrzeba konsekwentnej formacji właśnie dla dorosłych. Bez tego katechizacja szkolna zamieni się wkrótce w "bój o przetrwanie". Dla młodych ludzi Kościół musi zacząć się jawić bardziej jako wspólnota, na którą również oni mają swym życiem wpływ, niźli tylko jako instytucja. I to naprawdę da się zrobić. Pamiętam, jak jeden z uczniów dał przykład swojemu własnemu ojcu, zachęcając go do odnowienia życia z Bogiem i uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. Po takim świadectwie nie miałem wątpliwości, że mam przed sobą młodzieńca gotowego do złożenia przysięgi obrony i życia wedle naszej wiary. Z pustego nawet Salomon nie naleje, dlatego uważam, iż tzw. kurs przed bierzmowaniem winien mieć charakter w najwyższym stopniu przeżyciowy. Same karteczki do spowiedzi na pierwsze piątki to za mało. Dobrze byłoby też, gdyby wsparciem dla rodziców i księży byli inni młodzi ludzie, którzy mają entuzjazm Ducha Świętego. Słowa pouczają, ale dopiero żywy przykład pociąga. Bierzmowanie musi stać się w opinii społecznej trendy. Ono nie może funkcjonować jako coś "na wszelki wypadek". Natomiast odnosząc się do powtarzanego sloganu, że bierzmowanie w przypadku niektórych osób to nic innego, jak oficjalne pożegnanie z Kościołem, śmiem powiedzieć, iż się z tym nie zgadzam. Albowiem jak można mówić o młodych ludziach, że się z Kościołem żegnają, skoro oni się z nim nawet jeszcze nie zdążyli dobrze przywitać? Bo gdyby się przywitali i wspólnotę Kościoła jak swą własną matkę pokochali, to by jej za żadne skarby nie porzucili. PS. Opisana na wstępie sytuacja zakończyła się dla wszystkich szczęśliwie. Młody ksiądz znalazł zrozumienie i poparcie u swego proboszcza. Sprawa nie musiała też trafić do kurii, gdyż ojciec okazał się być człowiekiem refleksyjnym. Po zastanowieniu przyznał rację katechecie, a potem osobiście dopilnował, by syn na poważnie potraktował bierzmowanie. Ks. Piotr Gąsior