Po ściągnięciu najróżniejszych danin władcy, według własnego widzimisię, zaspokajali potrzeby swojego otoczenia i - jeśli skarbiec nie był ciągle pusty - całego państwa. Nic więc dziwnego, że pobór podatków nie wywoływał u prostaczków aż takiego entuzjazmu, jak u królewskich dworzan. Wydarzenia ostatnich tygodni związane z tzw. kryzysem finansowym wskazują, że mimo upływających tysiącleci, podział na łupiony lud i zasobnych, beztroskich dworzan pozostaje aktualny... Rządy "cywilizowanych krajów" całego świata właśnie pompują setki miliardów dolarów w zagrożone upadłością instytucje finansowe. Przyjaźni bankierom politycy oburzają się, gdy słyszą propozycję sfinansowania z budżetu państwa operacji "oddłużenia szpitali". Tłumaczą, że niedopuszczalne jest dofinansowywanie z publicznych pieniędzy działalności stoczni, huty czy kopalni... A jednocześnie z dumą informują, że pomogą "najbardziej potrzebującym" bankom! Oświecają też prosty lud, z jakich to powodów wszyscy powinni wspierać biednych, zagubionych i nieudolnych bankierów. Po Amerykanach, którzy dofinansują banki kwotą 700 miliardów dolarów, przyszedł czas na Europę. Rząd Niemiec zaproponował plan ratunkowy, który ma kosztować 500 miliardów euro. Prezydent Francji zapowiedział dorzucenie do bankowej kasy 360 miliardów euro. Co na to finansiści? Mimo potężnej zawieruchy na światowych rynkach nie tracą dobrego humoru! W tydzień po uratowaniu firmy AIG przez amerykański rząd (zastrzykiem ponad 100 mld dolarów) jej przedstawiciele wydali 440 tys. dolarów na konferencje i bankiety w jednym z najbardziej luksusowych ośrodków wypoczynkowych w Kalifornii. Luksusowe przyjęcie zorganizował też upadający francusko-włoski bank Dexia. Pieniędzy nie zabrakło, bo na fundusz przeznaczony na ratowanie banku, Belgia, Francja i Luksemburg wyasygnowały wspólnie 6,4 miliarda euro. Bankowcy sprawiają wrażenie bardzo zadowolonych z określonych przez polityków reguł dworskiego socjalizmu. A lud? Czy cieszy się także lud? Piotr Tomczyk