Sprawdziłem, czy warto założyć biuro podróży. Czyli - mówiąc fachowo - zostać organizatorem turystyki (touroperatorem). Na pierwszy rzut oka nie jest to trudny biznes. Wymyślił go Anglik Thomas Cook, który 5 lipca 1841 r. zaaranżował wycieczkę 570 działaczy robotniczych kółek abstynenckich z miejscowości Leicester do odległego o jedenaście mil miasteczka Loughborough. W programie było m.in. zwiedzanie, poczęstunek, poobiednia herbatka i koncert wynajętej orkiestry dętej. Cook zainkasował procent od sprzedanych biletów kolejowych i... z organizowania ludziom wycieczek uczynił sposób na życie. Grupa Thomas Cook to dziś gigant światowej turystyki, a jej częścią jest m.in. działające w Polsce biuro podróży Neckermann. Od czasów Cooka patent na sukces jest mniej więcej ten sam. A więc: otwieram biuro i rezerwuję hotele dla przyszłych gości. Drukuję kolorowe foldery. Uczę się specyficznego języka turystycznego marketingu, który zardzewiałe dźwigi nabrzeża portowego i cuchnącą przetwórnię ryb każe nazywać "romantycznym portem rybackim, z którego co rano wyspiarze wypływają na połów, niczym bohaterowie z kart opowiadań Hemingwaya". Zebraną grupę klientów dowożę, kwateruję, rozrywam, odbieram, przywożę. Za wszystko biorę pieniądze. Ewentualne skargi wyciszam 20-proc. kuponem rabatowym na przyszły sezon. Proste. Piotr Stasiak