Wiosnę i lato 1936 r. otacza rewolucyjny mit. Trzeciego maja partie lewicowe zwyciężają w wyborach, co zaostrza apetyt świata pracy: dwa miliony ludzi, po zwycięstwie, rozpoczyna strajki, w tym wielkie strajki okupacyjne fabryk. Francja staje. Prezydent powołuje Léona Bluma, przywódcę SFIO (tak się nazywała wówczas partia socjalistyczna, ale warto przypomnieć dosłownie pełną nazwę: SFIO - Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej), na szefa rządu. Z konkretnym zadaniem - położyć kres paraliżowi kraju. Aż trudno dziś uwierzyć, jak błyskawicznie toczą się wypadki. Blum otrzymuje misję czwartego czerwca po południu, wieczorem ma już rząd. Szóstego czerwca ogłasza, że okupacja fabryk staje się nielegalna, a w nocy z siódmego na ósmego podpisuje ze związkowcami i patronatem "układy z Matignon" (od nazwy pałacu premiera w Paryżu). Zgromadzenie Narodowe aprobuje projekt ustawy 12 czerwca. Kluczową częścią ustawy jest skrócenie tygodnia pracy z 48 do 40 godzin (to jest 5 dni po 8 godzin) i dwutygodniowe urlopy dla robotników, przedtem zupełnie nieznane. Léon Blum nie był typowym marksistą, jego biograf żartem zwraca uwagę, że marksizm zbudował przecież ołtarz samej pracy. Blum, czerpiąc ze swej dawnej, młodzieńczej pasji dla sportu (zaczynał karierę jako dziennikarz i eseista), proklamował nowy nastrój Francji: "Francja ma inną minę i inny humor - mówił w przemówieniu radiowym po pierwszych wakacjach lata 1936 r. - Krew krąży szybciej w odmłodzonym ciele". Czy to nie zdumiewające słowa jak na przemówienie polityczne nowego premiera? Teza tej odnowy moralnej była taka: nowe szczęście miało umocnić siłę duchową kraju. Premier - ku zdumieniu i przerażeniu burżuazji - powołuje ministerstwo sportu i czasu wolnego i wynajduje 36-letniego entuzjastę, z zawodu adwokata, Léo Lagrange'a, który obejmuje ów resort. Część burżuazji nie kryje obelg i kpin, nazywa nowy urząd "ministerstwem lenistwa", a 40-godzinny tydzień pracy - "tygodniem z dwiema niedzielami wprowadzonym przez rząd tego Żyda Bluma". Już w inauguracyjnym przemówieniu, w dniu powołania rządu, 6 czerwca, Lagrange przedstawia główną myśl: "Wszelkiego rodzaju rozrywki trzeba oddać do dyspozycji mas". W istocie Francuzi, mimo rewolucyjnych tradycji, nie przodowali w prawach pracowniczych. Austria miała ustawę o urlopach w 1919 r., Polska w 1922 r. W samej Francji z urlopów już wcześniej korzystali urzędnicy państwowi oraz umysłowi w bankach i handlu. Ale fizyczni nie. Dać fizycznym urlop i jakiś czas wolny - to był pomysł nie tylko francuski. Za gorzką ironię losu trzeba wziąć dziś to, że jeden z ostatnich wielkich kongresów międzynarodowych przed ogólnoświatową rzezią i czasem pogardy poświęcono - masowym wakacjom! "Rozumna organizacja czasu wolnego pracowników stanowi podstawowy warunek nie tylko pokoju społecznego wewnątrz kraju, ale i pokoju politycznego między narodami" - mówił nie kto inny, jak Rudolf Hess, minister Rzeszy, otwierając kongres w Hamburgu w lipcu 1936 r. Takie były wówczas silne przekonania ruchu socjalistycznego. Francuska socjalistyczna federacja sportowa, nie stroniąc od patosu, głosiła "rozwój mięśni i oczyszczenie płuc młodzieży proletariackiej, stworzenie młodym ludziom rozrywek zdrowych i przyjemnych jako antidotum na alkoholizm i złe towarzystwo". O ile jednak Niemcy trzymali się przedsięwzięć zbiorowych, skoszarowanych, w duchu włoskiego faszyzmu, minister Léo Lagrange stawiał na indywidualizm, na wakacyjną "wolność osobistą". Nie ma mowy o tym - podkreślał jeszcze w exposé - "by w społeczeństwie demokratycznym czas wolny, przyjemności i rozrywki mas ludowych porządkować metodą kapralską. Niech każdy sobie wybiera". Ale wolnemu wyborowi należało stworzyć możliwości.