Minister Barbara Kudrycka zaproponowała mediom oraz środowiskom nauki i biznesu zawarcie Paktu dla wiedzy. To dziesięciopunktowy dokument stwierdzający, że nauka jest priorytetem ponad podziałami, jedynym trwałym źródłem wzrostu gospodarczego i wszyscy powinniśmy zawrzeć koalicję na rzecz jej rozwoju. Chodzi o stworzenie polskiej nauce warunków, w których będzie wreszcie mogła zbliżyć się do światowej czołówki. "Polityka" popiera ów Pakt dla wiedzy. W dobrej wierze i z przekonaniem, że nauka to przyszłość. Ale zaraz zaczynają się schody. Uciec z peryferii Jeśli dziś z zazdrością patrzymy na bogactwo Zachodu, to nie tylko dlatego, że przez Polskę przetaczały się wyniszczające wojny i okupacje. W równym stopniu dlatego, że w kolejnych stuleciach przegapialiśmy rewolucje cywilizacyjne. By użyć formuły Ferdynanda Braudela - od setek lat żyjemy na półperyferiach głównego nurtu cywilizacji. Nowe technologie i myśli przejmujemy od innych, zwykle gdy oni już wprowadzają następne. To sprawia, że pracując równie ciężko jak inni, wciąż mamy z tej pracy mniej niż ci, którzy mieli szczęście urodzić się w krajach należących do cywilizacyjnych centrów. Te centra przez ostatnie sześć wieków stopniowo przesuwają się z włoskiego południa Europy na północ - przez Niemcy i Francję do Anglii i Ameryki, by w końcu XX w. zacząć się przelewać do Azji. Można mieć wrażenie, że teraz centrum nowej globalnej cywilizacji odsuwa się nie tylko od Polski, ale od Europy i nawet od Zachodu. Gdyby tak się stało, znów znaleźlibyśmy się na marginesie świata z wszystkimi tego przykrymi konsekwencjami. Ale to nie jest nigdzie zapisane. Trzeba i można z tym walczyć. Sęk w tym, że Polska dotąd nie próbowała takiej walki podjąć. Istotną przeszkodą jest potężny, na razie niewzruszony mur jałowego biegu większości polskiej nauki. Żadna polska uczelnia nie mieści się w czołówce nie tylko światowych, ale nawet europejskich rankingów. W VI Programie Ramowym, czyli programie Unii Europejskiej wspierającym naukową współpracę uczonych z różnych krajów, Polska odzyskała 53,6 proc. składki, jaką musiała zapłacić, Węgry 96 proc., a Słowenia 155 proc. Nic dziwnego, że coraz więcej osób sądzi tak jak Marek Darecki, prezes WSK Rzeszów: "Polska nauka potrzebuje podobnej terapii, jaką przed laty zafundował gospodarce Leszek Balcerowicz. Trudno się z nim nie zgodzić. Jego firma odrodziła się jak feniks z popiołów na ruinie dawnego WSK i jest dziś centrum podkarpackiej Doliny Lotniczej, czyli przemysłowego klastra, skupiającego 72 firmy zaawansowanych technologii. Podobnych przykładów mogłoby być znacznie więcej, gdyby przedsiębiorstwa mogły liczyć na akademickie wsparcie. Ale polskie uczelnie w większości nie są zbyt zainteresowane rolą zaplecza gospodarki. Na spotkaniu z okazji podpisania Paktu padło pytanie do prof. Katarzyny Chałasińskiej-Macukow, rektora największej polskiej uczelni, Uniwersytetu Warszawskiego, co mogłaby zaoferować Dareckiemu. Odpowiedź była konkretna: kontakt z Politechniką. Polska nauka narzeka, że ma za mało pieniędzy. Na badania bez wątpienia wydajemy za mało. Ale już na wykształcenie studenta w proporcji do PKB wydajemy więcej niż Węgrzy, Słowacy, Francuzi, a nawet Finowie. W zamian dostajemy głównie iluzję zrywu edukacyjnego, finansowanego przez młodzież uczącą się na pełnopłatnych studiach. To sprawia, że coraz więcej zdolnych maturzystów studiuje za granicą, gdzie studia są tańsze i łatwiej się utrzymać z dorywczego zajęcia. A młodzi zdolni też szukają pracy za granicą lub rzucają naukę. (Stąd pomysł stypendialnej akcji "Polityki" - "Zostańcie z nami!". Kolejnych laureatów przedstawiamy na s. 98). Jak to robią w Ameryce Polskie uczelnie, które właśnie rozpoczęły kolejny rok akademicki, są mało zainteresowane albo nie są zdolne nie tylko do zdobywania międzynarodowych grantów, ale też do współpracy z gospodarką. Problem polega na tym, że blisko 20 lat po zmianie systemu nasze uczelnie ciągle nie stały się fabrykami wiedzy. Najlepsze bywajš stosunkowo sprawnymi fabrykami dyplomów, słusznie cieszących się umiarkowanym prestiżem za granicą. Prof. Jerzy Rużyłło, wybitny elektronik, od wielu lat profesor PennState University, jednego z czołowych ośrodków akademickich USA, wyjaśnia, jak to się robi w Ameryce: "Władze uczelni i stanu ciągle inwestują, by zwiększyć konkurencyjność uniwersytetu. Wybudowano np. kosztowny tunel wodny do eksperymentów hydrodynamicznych. Dzięki temu uczelnia stała się głównym odbiorcą zleceń z U.S. Navy. Dostosowana do potrzeb biznesu infrastruktura i najwyższej klasy badacze przyciągają do amerykańskich uczelni pieniądze, pozwalające finansować pracę doktorantów, bez których profesorowie nie byliby w stanie prowadzić poważnych badań i odnosić naukowych sukcesów. A bez nich przestaliby być atrakcyjni dla studentów, którzy wybierajš kierunki studiów i płacą ciężkie pieniądze za to, by najświeższą wiedzę poznać z pierwszej ręki. W ten sposób powstaje synergia między nauką i nauczaniem. "Kształcenie to w USA główna misja uniwersytetu. Nawet najlepszy uczony nie utrzyma się, jeśli nie zdobędzie uznania studentów - wyjaśnia prof. Rużyłło. Prawie dobrze Uniwersytet nie jest fabryką guzików. Ale nie może też być wieżą z kości słoniowej. W gospodarce opartej na wiedzy, która dziś rządzi światem, uczelnia staje się ważnym ogniwem procesu produkcji. W wielu dziedzinach nie można jednak dobrze uczyć studentów nie prowadząc badań. Nawet jeżeli badania nie są najwyższego lotu, przynajmniej wymuszają znajomość nowych publikacji i współczesnego warsztatu naukowego. Prof. Rużyłło współpracując z firmami elektronicznymi, kilka razy dziennie odbiera telefony od prezesów, którzy nie mogą się doczekać wyników jego pracy. Sądząc po Ameryce, która wciąż, mimo innych kłopotów, ma najlepszy system akademicki na świecie, nauce to nie szkodzi. "Nauka potrzebuje podobnego impulsu do zmian jak gospodarka w 1989 r. - przekonuje również ekonomista prof. Witold Orłowski. Źle opłacani naukowcy pracują coraz mniej, a wielu zajmuje się głównie nauczaniem na wielu uczelniach. Jednak zwiększenie nakładów bez radykalnej reformy systemu spowoduje tylko, że profesorowie będą na konferencje latali klasš biznes, zamiast ekonomiczną. Do pożądanej zmiany mają doprowadzić reformy zaproponowane przez prof. Kudrycką. Pakiet pierwszych ustaw przewiduje m.in. stworzenie Narodowego Centrum Nauki, niezależnie od rządu dzielącego pieniądze na badania podstawowe. NCN ma działać podobnie jak Europejska Rada Badawcza. Dysponując co najmniej jedną dziesiątą budżetowych środków na naukę ma wspierać badania na najwyższym poziomie, które będą selekcjonowane na drodze konkursów. W ocenie projektów uczestniczyć będą także recenzenci zagraniczni. Wzmocnione będzie też Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, wspierajšce badania stosowane. Ono także ma dysponować co najmniej 10 proc. budżetowych pieniędzy na naukę. W miejsce jednostek badawczo-rozwojowych powstaną instytuty badawcze nadzorowane przez rady złożone w połowie z przedstawicieli biznesu. Struktura PAN zostanie uproszczona. O dofinansowanie prac badawczych ze środków publicznych ubiegać będą się mogły nie tylko państwowe instytuty, lecz także uczelnie i firmy prywatne. Liczyć ma się tylko jakość projektów. Tak zreorganizowana nauka ma dostać więcej pieniędzy. Brzmi to na pozór dobrze. Ale wiemy przecież, że nawet najsłuszniejsze przepisy Polak umie obejść. Konkursy przypominajšce procedury stosowane w najlepszych uczelniach świata obowiązują już przecież przy zatrudnianiu pracowników nauki. Tyle że w Polsce działajš one podobnie jak duża część przetargów - większość z nich jest tak ustawiana, żeby wygrywali swoi. Co z tym można zrobić?