Daniel Passent: - Czy wystawa, którą pan pokazuje w Polsce (w Instytucie Cervantesa w Warszawie), jest częścią polityki historycznej rządu socjalistów? Carlos Cecylia: - W żadnym wypadku! Źródła tej wystawy tkwią na uniwersytecie, gdzie jestem profesorem dziennikarstwa. Prowadziłem zajęcia "Korespondenci zagraniczni z wojny hiszpańskiej". Zaleciłem studentom, żeby dotarli do ich oryginalnych relacji. Nie do książek, które Orwell, Koestler, Dos Passos czy też Hemingway napisali po latach, ale do depesz i korespondencji, jakie wysyłali wtedy, na gorąco, będąc świadkami bombardowania miast lub kryjąc się w okopach na froncie. W ten sposób trafiliśmy m.in. na reportaże Ksawerego Pruszyńskiego, wybitnego polskiego korespondenta, wysłannika "Wiadomości Literackich". Pokazujemy reprezentatywny zbiór 30 korespondencji, w 30 różnych gazetach, sylwetki i fotografie autorów. Wystawa ta została zainaugurowana w 2006 r. w Nowym Jorku i od tamtego czasu nieustannie jesteśmy w drodze. Zjeździliśmy Francję, Rosję, Portugalię, z Polski jedziemy do Włoch, gdyż jednym z bardziej wówczas znanych korespondentów był Indro Montanelli z "Il Messaggero". Początkowo, jako że Włochy wspierały Franco, był po stronie rebeliantów, ale po tym, co zobaczył na miejscu, zmienił poglądy, za co został odwołany i usunięty ze stowarzyszenia dziennikarzy. Po czyjej stronie byli korespondenci? Nie ma wspólnej tonacji. Około dwóch trzecich sympatyzowało z republikanami, pozostali - z Franco. Bardzo nielicznym udało się pozostać bezstronnymi i opisywać wojnę z obu stron. Ale ta wystawa jest poświęcona pracy zawodowej korespondentów, nie ich poglądom politycznym. Nie poszukiwaliśmy obiektywizmu, tylko profesjonalizmu. Za jednego z najlepszych korespondentów uznawany był wówczas Harold Cardozo z "Daily Mail", który towarzyszył armii Franco i należał do jej największych sympatyków. Opisał m.in. oblężenie i zdobycie przez frankistów zamku w Toledo. Pisał, że "zabijają wszystko, co pojawi się na drodze". Opinia brytyjska była podzielona. Część gazet (np. "Manchester Guardian") jawnie popierała republikę, część starała się być neutralna ("The Times", "The Daily Telegraph"), jeszcze inne były otwarcie za nacjonalistami ("Daily Mail", "The Observer"). Cardozo opisał dramatyczną rozmowę telefoniczną pomiędzy frankistowskim pułkownikiem Moscardo a jego synem, który był w niewoli u republikanów. Republikanie szantażowali pułkownika, że zabiją jego syna, jeśli się nie wycofa. "W imię Boga każę ci krzyczeć: Niech żyje Hiszpania! Niech żyje Jezus Chrystus! Masz umrzeć jak bohater! Twój ojciec nigdy się nie podda!" - mówił pułkownik. Zamek w Toledo oblężony był przez siedem tygodni, obrońcy zjedli 124 konie i muły, byli bez prądu i wody, podczas oblężenia urodziło się dwoje dzieci. Kiedy zaczęła się rebelia Franco, prasa zagraniczna nie wiedziała, co się święci, sądzono, że to jest pucz wojskowy, a nie początek okrutnej wojny domowej. Nikt nie wiedział, kto to jest Franco - monarchista? faszysta? republikanin? Każdy dziennikarz zabiegał o wywiad z nim. Pierwszą rozmowę, 8 sierpnia 1936 r., uzyskał Felix Correia, dziennikarz z "Diario de Lisboa". Franco, ubrany w mundur, przyjął go na stojąco. "Wzrostu średniego, twarz ogolona, wysokie czoło". Przedstawił swoje poglądy: od 1931 r. kraj znajduje się w chaosie i zmierza ku upadkowi, jeszcze w tym miesiącu ma wybuchnąć krwawa i niszcząca rewolucja. "Chwyciliśmy za broń - mówił Franco - żeby ocalić ojczyznę przed chaosem i wstydem, uniknąć hekatomby...". Wszystko to jest pokazane na naszej wystawie nie ze względów politycznych, ale ponieważ tamten wywiad to był hit. Skoro początkowo wyglądało to na zwykły pucz, skąd takie zainteresowanie za granicą? Już po kilku miesiącach Franco otrzymał pomoc Niemiec i Włoch, a następnie Stalin poparł republikę. Starły się siły, które miały ukształtować XX w. Wybitni pisarze odczuwali potrzebę pojechania do Hiszpanii i opisania tej wojny. Szli z wojskiem. Byli na polach bitew. Saint-Exupéry, Koestler, Orwell, Hemingway, Dos Passos, Erenburg. Na kongresie pisarzy w Walencji dołączyli Malraux, Neruda, Octavio Paz i inni. Intuicja podpowiadała im, że to nie jest konflikt lokalny, że dzieje się historia. To były chwile niepowtarzalne w dziejach dziennikarstwa. Korespondenci mogli wtedy być obecni na polu bitwy, chcieli przeżyć tę wojnę, nie byli tylko chłodnymi obserwatorami. Po latach, w czasie wojny w Zatoce Perskiej, dziennikarze byli trzymani w odległości 200 km od pola bitwy. Niczego nie widzieli na własne oczy, wiedzieli tyle co z faksu. Kiedy jeden z największych, Ryszard Kapuściński, przyjechał relacjonować tę wojnę, stwierdził: "Tu nie ma dla mnie nic do roboty",i wyjechał. Każdy poważny konflikt w XX w. odbywał się w towarzystwie nowych mediów. Hugh Thomas, wybitny brytyjski historyk, mówi, że wojna domowa w Hiszpanii to był "złoty wiek korespondentów wojennych", z których wielu było mistrzami pióra. W postępie totalitaryzmów - faszyzmu i komunizmu - dużą rolę odegrało radio. II wojna światowa to epoka filmu dokumentalnego. Wojna wietnamska to triumf telewizji. W Zatoce Perskiej - Internetu. Czy zgadza się pan, że w pamięci historycznej narodów Europy i obu Ameryk utrwaliła się jej wersja lewicowa, o demokratycznej republice obalonej przez bestialskich frankistów? To jest możliwe, ale są po temu powody. Przez 40 lat dyktatury Franco dominowała jedna wersja - oficjalna. Zgodnie z nią nie było czegoś takiego jak bombardowanie Guerniki, i to przez lotnictwo niemieckie. Miasto rzekomo podpalili i spalili dla celów propagandowych sami mieszkańcy, Baskowie, republikanie. To miała być ich prowokacja. Ale na miejscu był jeden korespondent, Anglik, George Estire, który powiedział światu prawdę. Zatem aż do śmierci Franco w Hiszpanii obowiązywała wersja oficjalna, podczas kiedy Zachód wiedział, że było inaczej. Jeżeli obecnie pamięć historyczna skłania się ku wersji lewicowej, jest to reakcja na tych 40 lat kłamstwa. Z czasem zapanuje równowaga.