W drugiej połowie listopada 1938 r. mieszkańcy Nowego Jorku demonstrowali przed siedzibami niemieckich firm i przedstawicielstw w proteście przeciw rasistowskiej polityce nazistów. "Utworzono specjalny oddział policji do ochrony niemieckich dyplomatów i niemieckiej własności na czas pikiet - donosił "The New York Times". - Jak się okazuje, członkowie jednostki będą rekrutować się z samych Żydów. Oddziałem dowodzić będzie kapitan Max Finkelstein z Brooklynu, a stanowiska zastępców obejmą porucznik Jacob Lickers i sierżant Isaac Goldstein z posterunków w Bronksie". Tajemnicą Poliszynela było, że dobór ten nie jest przypadkowy. "Oficjalnie komisarz policji odmówił skomentowania wydanych przez siebie rozkazów - pisał nowojorski dziennik. - Z kolei burmistrz La Guardia oświadczył, że policjantów do tego zadania wyznaczono 'w sposób rutynowy', jednak uśmiech zdradzał, że jest najwyraźniej zadowolony z zaistniałej sytuacji". Płoną sklepy i synagogi Eksplozja antysemickich pogromów - kilkunastogodzinne szaleństwo (w nocy z 9 na 10 listopada 1938 r.), które miało przejść do historii pod nazwą Nocy Kryształowej - na początku wprawiła zagranicę przede wszystkim w osłupienie. Gdy 7 listopada 17-letni Herszel Grynszpan postrzelił śmiertelnie sekretarza ambasady niemieckiej w Paryżu, prasa komentowała sensacyjne okoliczności napadu (Grynszpan wszedł do ambasady jako zwykły petent, po dokonaniu zamachu podjął dramatyczną próbę ucieczki), a także stan zdrowia rannego dyplomaty. To, że wydarzenie może mieć doniosłe konsekwencje polityczne, na razie nikomu nie przychodziło do głowy. "Pomimo oficjalnego zakazu wzniecania antyżydowskich ekscesów - pisał "New York Times" 10 listopada - gwałtowne zamieszki wybuchły dziś rano w całym Berlinie. Lotne grupy złożone z młodych mężczyzn bez przeszkód przemierzały reprezentacyjne ulice miasta, tłukąc szyby wystawowe, rabując towary lub upychając je do podjeżdżających samochodów. Rozpoznanie właściwych sklepów nie nastręczało problemów, bowiem od czasu antyżydowskich demonstracji z początku lata wszystkie należące do Żydów sklepy musiały mieć na witrynie wymalowane ogromnymi białymi literami nazwisko właściciela. [...] Spustoszone sklepy zostawiano na łaskę wandali, ciągnących zewsząd, by dopełnić dzieła zniszczenia". Na dziennikarzach szczególne wrażenie zrobiła furia, z jaką obrócono w ruinę największy berliński dom handlowy. Wszystkie szyby w okazałym i luksusowym budynku zostały "rozbite na atomy", zaś towary zniszczone, a po części rozgrabione. Także świątynie stały się w tych godzinach obiektem ataku. Londyński "The Times" pisał o "scenach metodycznego plądrowania i niszczenia, których w cywilizowanych krajach nie widziano od czasów średniowiecza. Synagogi w każdym zakątku Rzeszy zostały podpalone lub wysadzone w powietrze. Orgia przemocy rozpoczęła się wczesnym rankiem od niemal równoczesnego wybuchu pożarów w dziewięciu z dwunastu synagog Berlina". Tej nocy w miastach III Rzeszy zapanował nigdy nie słyszany zgiełk. "Główna dzielnica handlowa, a także boczne uliczki Berlina i niezliczone inne miejsca rozbrzmiewały hukiem szyb wystawowych roztrzaskujących się o chodnik, głuchym łomotem rozbijanych na kawałki mebli i wyciem syren w strażackich wozach, które przedzierały się ku płonącym sklepom i synagogom. Mimo że pożary sklepów szybko gaszono, synagogom pozwalano palić się dalej, dbając jedynie, by ogień nie przedostał się na sąsiednie budynki". Gazety podkreślały, że chociaż napastnicy byli ubrani po cywilnemu i najwyraźniej mieli udawać spontanicznie reagujący tłum, zdradzały ich jednakowe buty - takie same nosili członkowie SA i SS. Również żywiołowa agresja wydawała się nieco inscenizowana. "Niszczenie było starannie zorganizowane, czasami odbywało się w rytm poleceń osoby stojącej na ulicy, na której komendę napastnicy wycofywali się, ustawiali w szeregu i ruszali ku następnemu celowi" - pisał "The Times". Reporter nowojorskiego dziennika zwrócił uwagę, że jedynymi umundurowanymi postaciami wśród napastników były dzieci. "Wiodąca rola odgrywana w pogromie przez członków Hitlerjugend - chłopców w tym samym wieku co brytyjscy skauci - jest interesująca. Zazwyczaj przewodziło im czterech-pięciu starszych młodzieńców, ale wszyscy zabierali się do dzieła ochoczo, czasami uzbrojeni w siekiery, skandując przy tym "Deutschland erwach! Juda verrecke!" ("Niemcy obudźcie się! Precz z Żydami")". Reakcje społeczeństwa wahały się od pełnych aprobaty okrzyków po oburzenie: "Niektóre osoby w tłumie gapiów - co dość szczególne, zwłaszcza kobiety - wyrażały pogląd, że oto nareszcie dokonała się sprawiedliwość, bowiem Żydzi doświadczają tego samego cierpienia, które stało się udziałem Niemców w 1918 r. Ale byli także mężczyźni i kobiety, którzy głośno protestowali. Większość z nich mówiła coś o bolszewizmie. Pewien mężczyzna - najwyraźniej robotnik - przyglądając się płonącej synagodze na Fasanenstrasse wykrzyknął "podpalenie zawsze będzie podpaleniem". Protestujący zostali jednak szybko przywołani do porządku przez napastników uczestniczących w pogromie" - donosił dalej "The Times". Jednak "podczas gdy większość Niemców najwyraźniej była głęboko zawstydzona wyczynami ulicznego motłochu, ci którzy przyłączyli się do antysemickiej akcji, najwyraźniej bawili się znakomicie. [...] Pewna grupa wytaszczyła ze sklepu na ulicę piano i grała na nim dla zgromadzonych gapiów skoczne melodie. Przed synagogami rozdawano na pamiątkę strzępy wyrwane ze zrabowanych ksiąg liturgicznych".