Oto jak - wedle Theophila Gautiera - miał w XVIII stuleciu opowiadać o polskich drogach baron Münchhausen: " Udałem się w podróż do Rosji zimą, kierowany rozsądnym, jak mi się zdaje, przypuszczeniem, że drogi w północnych Niemczech, Polsce, Kurlandii i Inflantach, trudniejsze - zdaniem podróżników - do przebycia niż drogi cnoty, poprawiają się nieco w porze mrozów i śniegu, bez żadnego uszczerbku dla skarbu tych państw". Uwaga Münchhausena była zbyt pospolita, by uchodzić za zwykłe dla barona łgarstwo. Hanowerczyk Paul Harro Harring pisał w 1828 r.: "Droga z Wrocławia do Kalisza jest jedną z najgorszych, jaką kiedykolwiek przejeżdżałem (?) prowadzi na dużym odcinku przez bagna, które - jak każde bagna - mogłyby dopiero stać się drogą. Pojazdy były dostosowane do drogi, tzn. wybitnie się pogorszyły od chwili, kiedy minąłem pierwszą stację za Wrocławiem. (?) Wśród grożącego mi niebezpieczeństwa połamania rąk i nóg, a nawet utraty nędznego życia, unosiłem się w tej na poły płynnej bryi na przestrzeni trzeciej stacji, gotów w każdej chwili do skoku, celem ratowania moich obolałych kości, na wypadek, gdyby ciągle powtarzająca się groźba mojego pocztyliona, że wóz zarzuci, miała się spełnić. Prócz perspektywy wywrócenia się pojazdowi naszemu wciąż groziło nie mniejsze niebezpieczeństwo, że rozleci się na kawałki. Dobrnięcie do celu tym gruchotem wydawało się wręcz nie do pomyślenia". Nastrój Harringa pogorszył się jeszcze po zatrzymaniu się w hotelu w Kaliszu i trzeba było dopiero widoku naszych pań, aby przywrócić mu radość życia: "Jestem pewien, że Ewa była Polką". Droga przez mękę Takich negatywnych opinii o stanie polskich dróg znajdziemy bez liku u wrogów i przyjaciół. Zacytujmy tylko Williama Coxe, który pisał w 1778 r.: "Drogi w tym kraju są w zupełnym zaniedbaniu, tak że zasługują raczej na miano ścieżek wijących się kapryśnie poprzez gęsty las, nieraz do tego stopnia wąskich, że powóz z trudem po nich przejeżdża. Co krok tamują dalszą jazdę sterczące pnie i korzenie drzew, a w wielu miejscach drogi są tak niesłychanie piaszczyste, że osiem małych koników zaledwie mogło nas uciągnąć". Były wprawdzie wyjątki: porządny gościniec z Berlina do Warszawy, obsługiwany przez znakomitą polską ekstrapocztę, której nie mógł się nachwalić Erich Biester w 1791 r. W Rosji jako jedyny znakomity był trakt z Petersburga do Moskwy. Markiz de Custine pisał o nim w 1839 r.: "Droga szersza niż drogi w Anglii, jest równie jak ona gładka, choć nieco twardsza, a konie pocztowe są małe, lecz pełne wigoru". Dyliżanse mknęły tam z prędkością 7 mil na godzinę. "Jechać dyliżansem z Petersburga do Moskwy to tyle, co na długie dni wsiąść do jarmarcznej kolejki górskiej w Paryżu" - pisał de Custine. Jak długo trwała więc podróż w tym czasie? W Anglii w 1798 r. trasę 120 km pośpieszny dyliżans przebywał w 19 godzin, w 1838 r. w 8, a więc ze średnią prędkością 15 km/h. Fritz Voigt przedstawił wyliczenie prędkości rozwijanych na dłuższych dystansach (z postojami) na drogach francuskich: pod koniec XVII w. - 2,2 km/h; koniec XVIII w. - 3,4 km/h, w 1814 r. - 4,3 km/h, w 1830 r. - 6,5 km/h, w 1847 r. - 9,5 km/h. Były to, jak na owe czasy, prędkości zawrotne. W ten sposób podróżowały powozami elity, podczas gdy szary zjadacz chleba miał za środek transportu własne nogi. Wróćmy jednak na nasze trakty. Już w świetle badań Kurta Lücka - polnische Wege to jeden z niemieckich stereotypów złej drogi. Jak słusznie zauważył Hubert Orłowski, była ona jednym z elementów niemieckiego stereotypu polnische Wirtschaft i nic dziwnego - pierwszym doświadczeniem cudzoziemca po przekroczeniu granicy naszego kraju były dziury, wertepy i błoto. Wytrzęsiony stawał się sceptykiem i patrzył na Polskę okiem niechętnym. Wszystko ma jednak swoje granice. Z powodu nierównych nawierzchni nie dokonuje się barbarzyńskiej inwazji, a coś w tym guście stało się u nas w 1939 r. Jak notował 2 listopada 1939 r. Joseph Goebbels: "Jazda przez polskie drogi. To jest już Azja. Mamy wiele do zrobienia, by zgermanizować ten obszar". Drogowe tortury Warto zaznaczyć, że w Niemczech stan komunikacji do XIX w. przedstawiał się nie lepiej niż u nas. Stendhal pisał 3 listopada 1806 r. spod Berlina: "We wszystkich miejscach, które nie są wybrukowane, człowiek zapada się po kostki. Piasek sprawia, że okolice miasta są puste, masz tam tylko drzewa i trochę trawy". Napoleon Bonaparte w tym samym czasie mówił, że w wojnie z Prusami jego największym nieprzyjacielem były drogi. Theodor Schön, po powrocie z podróży po Anglii, odczuł przepaść między drogami angielskimi i pruskimi. Zaraz za Hamburgiem zaczynały się piaski, przez które powóz brnął w żółwim tempie: "Anglik nie wytrzymałby takiej tortury". Jakże inaczej brzmią w tym kontekście wyrzekania Schöna na stan polskich dróg. Daniel Chodowiecki, podróżujący przez Prusy z Gdańska do Berlina, użalał się na zapadające się w piachu konie. Christian Gelert pisał, po odbytej dłuższej podróży dyliżansem pocztowym, że lewą rękę musi nosić na temblaku, jest szczęśliwy, że ma całą głowę, tak jest potłuczony, a w tej głowie rodzą się same przekleństwa. Wiele mówi informacja z połowy XVIII w., kiedy to poselstwo hanowerskie w korespondencji dyplomatycznej uważało za konieczne podać wiadomość, że mimo złego stanu dróg udało mu się dotrzeć do Frankfurtu nad Menem bez strat, wywrotek, połamania nóg, a jedynie ze złamaną osią powozu. Ostatecznie złagodźmy bardziej jeszcze osąd stanu polskich dróg krytycznymi opiniami Józefa Kuliszera, Fritza Voigta czy Maxwella Laya o drogach Europy Zachodniej w XVI-XVIII w. Od pierwszej wielkiej drogi utwardzonej - Via Appia, budowanej od 312 r. p.n.e. przez Rzymian, do XIX w. zmieniło się niewiele. Asfalt (asfaltobeton) pojawić się miał dopiero w 1854 r., a pierwsza autostrada we Włoszech w latach 1922-1924 - stąd pochodzenie nazwy tego typu drogi. Mimo wszystko jakość dróg odzwierciedlała od wieków różnice cywilizacyjne dzielące Europę Zachodnią i Wschodnią, co stało się odczuwalne zwłaszcza w XVIII w., kiedy to Zachód pokryły dziesiątki tysięcy kilometrów utwardzonych nawierzchni. Historycy transportu są konkretni. Na twardej drodze zachodnioeuropejskiej XVIII-wieczny powóz parokonny przewieźć mógł 1-1,5 tony ładunku na odległość 40 km dziennie. Na drogach polskich był w stanie przebyć tylko jedną trzecią tej odległości. Larry Wolff przedstawił w 1994 r. tezę, że na mapie umysłu człowieka Zachodu epoki Oświecenia wschód Europy jawił się jako obszar barbarzyństwa i zacofania. Najklarowniej ujawnił to Jacques-Henri Bernardin de Saint-Pierre, który pisał w 1759 r., że na wschód od Odry zaczynają się równiny porośnięte aż do Moskwy nieprzebytymi puszczami. Na naszej z kolei mapie mentalnej podróż na wschód to nie tylko analogiczna podróż cywilizacyjna, ale i wyprawa nostalgiczna, jak podróż na ukraińskie stepy, którą miliony Polaków odbywało na seansach "Ogniem i mieczem". W 1814 r. taką podróż nostalgiczną opisywał wielkopolski arystokrata, hrabia Edward Raczyński: "Trudno sobie wystawić coś rozmaitszego nad podróż stepami; latem skwary słoneczne wypaliwszy trawę zostawują tylko piołun i osty, które w tej czarnej ziemi wysoko i bujno rosną; przeciwnie zaś na wiosnę, kiedy świeże trawy tysięcznymi kwiaty barwią te równiny, step niezmierzonym zdaje się być ogrodem". Szczęście mile widziane Wbrew pozorom poruszanie się z prędkością piechura czy jeźdźca nie było takie bezpieczne. Niemiecki osiemnastowieczny przewodnik turystyczny zaczynał się od znamiennej modlitwy podróżnego: "Ojcze w niebiesiech, Ty wiesz, że tę moją podróż podjąłem nie z lekkomyślności, wścibstwa ani chciwości, ale z pilnej konieczności i wymogów mego zawodu, zaczym proszę o ustrzeżenie mnie na drogach od rabusiów, złego towarzystwa, zatrucia przez szelmów karczmarzy i podobnych niebezpieczeństw. Item przed kaprysami pogody, niebezpieczną burzą, zabłądzeniem i zgoła ciemnymi nocami". Ludziom starszym w epoce powozu podróże nie były zalecane, bo kołysanie i trzęsienie stanowiło poważne zagrożenie dla ich zdrowia. Ze względu na czające się na drogach bandy złoczyńców odradzano podróże kobietom. Aleksander Sapieha w listach pisanych z podróży po Bałkanach zaczętej w 1804 r. przypominał przysłowie, że "podróżni, dzieci i pijacy mają zawsze anioła stróża, który czuwa nad ich losem korzystniej niż rada". Krótko mówiąc, wyruszając w podróż, liczyć trzeba było na szczęście. Dariusz Łukasiewicz