Po spotkaniu Marii Kaczyńskiej i Ludmiły Putin, które razem otwierały Dom Polski w Petersburgu, a potem jeszcze zjadły wspólny lunch, zachwycone tym wydarzeniem media uderzyły w wysokie tony. To, co nie udaje się panom Kaczyńskiemu i Putinowi - dowodził jeden z komentatorów - dokonają ich żony. Ale jeśli ktoś liczył, że Ludmiła Putin może wystąpić w roli pośrednika dyplomatycznego między Warszawą i Moskwą, był w wielkim błędzie. To prawda, że bez zgody Kremla do spotkania Pierwszych Dam Polski i Rosji nigdy by nie doszło, ale też wszystko mieściło się w ramach tzw. dyplomacji gestów, której sztukę Rosjanie opanowali do perfekcji. Gestów znaczących i ważnych, ale tylko gestów... Ludmiła Aleksandrowna Putin - kobieta ciepła i o dużym uroku osobistym (tak mówią ci, którzy się z nią zetknęli) - znakomicie nadaje się do odgrywania takiej właśnie roli. Zna swoje miejsce na Kremlu i wie, co powinna robić: ma we wszystkim wspierać męża, zawsze pozostając w jego cieniu i na każdym kroku uważać, aby nie naruszyć wyznaczonych przez niego standardów, a już w żadnym razie nie wykazywać się jakąkolwiek inicjatywą czy - jeszcze gorzej - samodzielnością polityczną. Czytaj więcej w Polityce