W sztabie wyborczym PiS panuje radość. To słychać, widać i czuć, zwłaszcza w wystąpieniach premiera. Zdobędziemy samodzielnie większość, a jeśli nie - to rozjedziemy PO po wyborach. Bo Platforma pęknie, wprowadzimy do gry Rokitę (Jana, oczywiście, bo pani Nelly już PO osłabia), dołożymy Jarosława Gowina, który chciałby przyłączenia PO do PiS. Za nimi pójdą inni, bo przecież stanowisk do rozdania będzie co niemiara. I rządzimy. Już bez wstydu, bez awantur, bez chamów i warchołów, może nawet oligarchom się odpuści, bo jednak mogą się przydać (vide: Kulczyk z tą Autostradą Wielkopolską). Wszystko uporządkowane i podporządkowane woli Jarosława Kaczyńskiego. Taka wizja może zawrócić w głowie. Zwłaszcza że miły władzy tygodnik właśnie publikuje telefoniczny sondaż pewnej firmy, że oto PiS przekroczyło już magiczną i zarazem psychologiczną barierę 40 proc. głosów i o 10 punktów wyprzedza PO. To nic, że żadne inne badanie w tym momencie tego nie potwierdza - że kilka lat temu ta sama firma na kilka dni przed wyborami oznajmiła, że SLD przekracza już 50 proc. poparcia... "41" stało się hasłem kolejnej konwencji PiS. Wiadomo: atmosfera zwycięstwa sprzyja zwycięstwu. Tej atmosfery brakuje w Platformie Obywatelskiej. Gdy wziąć pod uwagę badania wszystkich ośrodków opinii publicznej i uwzględnić błąd statystyczny, mamy na dwa tygodnie przed wyborami mniej więcej remis ze wskazaniem na PiS. I, w gruncie rzeczy, sytuacja jest dość ustabilizowana: dwie partie na czele, trzecia pozycja dla Lewicy i Demokratów i dalej trzy ugrupowania balansujące na granicy progu. Część socjologów zwraca jednak uwagę, że po raz pierwszy to właśnie PiS może być w sondażach lekko przeszacowane. Dlatego że część osób chętniej wskazuje na prowadzącego, dlatego że debata Kwaśniewski-Kaczyński usunęła przynajmniej na kilka dni w cień Donalda Tuska, a także z powodu owego narastającego przekonania, przekazywanego także przez środowiska opiniotwórcze, że PiS chyba te wybory wygra. Te nastroje mogą się odwrócić, choć oczywiście nie muszą. Ostateczny wybór odbywa się jednak w ciszy i za kotarą. Na razie radość sztabowców PiS wydaje się więc mocno przedwczesna.