Widywano starego wynalazcę o świcie w Central Parku i w Parku Bryanta, jak rozmawiał z gołębiami. Wieczorami ptaki przylatywały na wysokie piętro hotelu New Yorker, bo Tesla zawsze wynajmował pokoje z widokiem na niebo, by widzieć burze nad Manhattanem. "Był wśród nich jeden, piękny. Samica. Kochałem ją jak mężczyzna kocha kobietę, a ona kochała mnie - opowiadał. - Pewnej nocy gołębica wleciała przez okno i usiadła na biurku. Zrozumiałem, że chce mi powiedzieć - że umiera. I wtedy z jej oczu dobiegło mnie światło. Było oślepiające, bardziej intensywne niż blask najpotężniejszych lamp z mojego laboratorium". John O'Neill słuchał swego przyjaciela w milczeniu (co zapamiętał, spisał w "Prodigal Genius: The Life of Nikola Tesla"), a ten kontynuował: "Kiedy umarła, coś odeszło z mojego życia. Aż do tamtej chwili miałem pewność, że ukończę każdy, nawet najambitniejszy projekt, ale kiedy to coś odeszło, wiedziałem, że praca mojego życia już jest zakończona". Największy obok Thomasa Edisona wynalazca ubiegłego wieku, Amerykanin serbskiego pochodzenia planował, że przeżyje sto pięćdziesiąt lat. Gdyby tak się stało, umarłby nie w 1943 r., ale w 2006 r. Pogrążyłby nasz świat w żałobie, ale byłaby to - w jego mniemaniu - kraina wspaniała, zamieszkana przez podobne do społeczności pszczół narody, które ponad rywalizację przedkładają harmonijną współpracę. Tesla wierzył bowiem, że dzięki jego urządzeniom ludzie okiełznają Naturę, zapewniając sobie powszechny i bezpłatny dostęp do wiedzy i energii. Że nie będzie wojen. Iluminacja Tesla już od wczesnego dzieciństwa podróżował w czasie i przestrzeni. Za sprawą niezwykłej przypadłości śnił na jawie - odwiedzając fantastyczne miasta oraz kraje. W wydanym przez czasopismo "Electrical Experimenter" autobiograficznym cyklu wspomnień "My Inventions" (1919 r.) pisał: "Żyłem tam, spotykałem ludzi, nawiązywałem przyjaźnie oraz znajomości i, co wydać się może niewiarygodne, były mi one równie drogie jak te z normalnego życia". Z podróży przywoził niezliczone projekty, które opracowywał w najdrobniejszych wręcz detalach we własnej wyobraźni i których zwykle nie przenosił na papier, ponieważ nie było już takiej potrzeby (poza tym nie znosił rysować, a jeśli już musiał, kreślił schematy małe jak znaczki pocztowe). "Nadawanie realnego kształtu surowej idei, jak to się zwykle czyni, nie jest, jak utrzymuję, niczym więcej niż stratą energii, pieniędzy i czasu" - twierdził. Za tę rzadko spotykaną umiejętność Tesla - swoją drogą cierpiący na liczne nerwice natręctw - płacił wysoką cenę. Wyostrzone do możliwości granic zmysły były źródłem udręki: dźwięk dorożki wprawiał jego ciało w drżenie, gwizdek przejeżdżającej w oddali lokomotywy sprawiał fizyczny ból, a mrugające światło miażdżyło czaszkę. Najważniejszego odkrycia dokonał Tesla w 1882 r., kiedy to doznał, jak to opisał O'Neill, iluminacji. Cały kosmos, w swych niezliczonych wariacjach, formach i manifestacjach objawił mu się jako symfonia prądów przemiennych (najważniejszą ich nutą był prąd o częstości 60 Hz, dziś obecny w każdym z gniazdek). Oświecony w ten sposób wynalazca "zapragnął skonstruować elektryczne harmonium, wytwarzając wibracje o różnych częstościach, i miał nadzieję, że badając potem ich własności będzie w stanie zrozumieć główny motyw kosmicznej symfonii".