Pod koniec 1990 r. w rozmowie z "Polityką" gen. Jerzy Gruba, były komendant KW MO na Śląsku, wspominał: "Po powrocie Żabińskiego z XXVI Zjazdu KPZR zostałem wezwany do komitetu - niebawem, 18 marca 1981 r., miały zacząć się manewry Układu Warszawskiego Sojuz 81. Żabiński zobowiązał mnie do szczególnej tajemnicy i zapytał, jak zareagują funkcjonariusze milicji i SB, gdyby miało dojść do interwencji radzieckiej? Wtedy mówiliśmy o bratniej pomocy. Żabiński już wcześniej przekonywał, z pozycji członka Biura Politycznego, że sami nie jesteśmy w stanie opanować sytuacji. (...) Zapytał, kto pójdzie z nim?" - przypominał Gruba. Zaskoczeniem było ujawnienie - wcześniej o tym szeptano - że w razie siłowego rozwiązania radzieccy widzą Żabińskiego w Warszawie na czele partii lub rządu. W sztabach Armii Radzieckiej i KGB pokazano Żabińskiemu plany operacji. - Był rozdarty, mówił, że nie jesteśmy narodem Szwejków i u nas poleje się krew, ale też nie widział innego wyjścia. Otoczone miały być wielkie miasta i centra przemysłowe, a w środku sami mielibyśmy zrobić porządek. Moskwa zaliczała Żabińskiego do tzw. zdrowych sił w kierownictwie PZPR; razem m.in. z Tadeuszem Grabskim, Stanisławem Kociołkiem, Mirosławem Milewskim, Mieczysławem Moczarem i Stefanem Olszowskim. - Takie oceny płynęły również z Berlina i Pragi - przypomina Stanisław Kania, były I sekretarz KC PZPR (od września 1980 r. do października 1981 r.). - W wielu rozmowach dawano mi do zrozumienia, że tylko te osoby z kierownictwa partii są w stanie zatrzymać niekorzystny bieg wydarzeń w Polsce. Czy Żabiński był dla Moskwy głównym faworytem? Mógł być, ale mógł też brać udział w radzieckiej grze nastawionej na przerażenie Warszawy. Mógł być straszakiem wymierzonym w tych, którzy w rezultacie wprowadzili stan wojenny. ZSRR nie palił się, przynajmniej w 1981 r., żeby wkroczyć do Polski, choć dawał do zrozumienia, że jest przygotowany. Za to u nas wznoszono toasty za radzieckie czołgi. Wznosił też Żabiński. Zdaniem Kani ZSRR był gotów do wkroczenia, ale nie chciał powielić krwawych scenariuszy z Budapesztu, Pragi i Kabulu. Na Polskę nie miał pomysłu. - Świat był inny, a radzieckie kierownictwo nie było zastygłym monolitem. Zdaniem Kani wahania Moskwy brały się stąd, że miała co prawda do dyspozycji ludzi posłusznych, ale nie posiadających własnego zaplecza. Radzieccy obawiali się, że po wkroczeniu znajdą się w próżni, bez zaplecza. Czy zatem na Śląsku zaplecze budował Żabiński? Żabiński był typowym przedstawicielem aparatu partyjnego. Z szefa partyjnej młodzieżówki w Katowicach awansował na przewodniczącego ZG Związku Młodzieży Socjalistycznej. Za Gierka został zastępcą kierownika wydziału organizacyjnego KC. W 1973 r. dostał fotel pierwszego sekretarza na Opolszczyźnie. - W kręgach partyjnych mówiło się, że jest hodowany przez Gierka - wspomina gen. Wojciech Jaruzelski. Na początku 1980 r. został sekretarzem KC. Usunięcie patrona nie przerwało kariery. We wrześniu był już szefem partii w Katowicach. - Musieliśmy zastąpić Zdzisława Grudnia, ponieważ sam sobą podgrzewał atmosferę na Śląsku - wspomina Kania. W Katowicach początkowo widziano w nim reformatora. Jednak szybko zaczęła ujawniać się jego inna natura. Tuż po wyborze odbył spotkanie z aktywem MO i SB, na którym bez ogródek powiedział, że ostatecznym celem tych służb i zdrowych sił w partii ma być likwidacja Solidarności albo wprowadzenie jej w tradycyjne związkowe koleiny. Zacząć trzeba od wyeliminowania wpływów KOR. A potem rozmiękczyć, kompromitować i ostatecznie spacyfikować działaczy: "(...) Trzeba ich uwikłać w tysiące spraw. Ja im współczuję, bo to są kochane, niekiedy młode chłopaki, a wdali się w wielką politykę. No, ale nie ma innego wyjścia. Muszą wiedzieć, co to znaczy smak władzy. Należy im wszędzie udostępniać lokale. Najbardziej luksusowo urządzać, jak tylko można. (...) Nie znam człowieka, którego by władza nie zdemoralizowała, to tylko kwestia, jak szybko i w jakim stopniu". Taśma z tej narady przedostała się do Solidarności - światło dzienne ujrzała na początku 1981 r. Nie brakuje opinii podważających jej autentyczność. To nagranie miało zostać skompilowane z kilku utajnionych spotkań i specjalnie podrzucone Solidarności w ramach wewnątrzpartyjnych rozgrywek. Kania mówi, że szybko dostał informacje o wystąpieniu Żabińskiego: - Byłem zaskoczony, bo to nie była linia ani taktyka partii - twierdzi. - Nikt z takimi poglądami nie występował, więc w swojej istocie jego credo było prowokacyjne. To był pierwszy sygnał, że Żabiński uprawia na Śląsku własną politykę. Wtedy w Katowicach dużą rolę odgrywał Mieczysław Moczar, szef NIK. Zawiązał się dziwny sojusz - w trójkącie Żabiński, Moczar i Jarosław Sienkiewicz, przewodniczący Solidarności Jastrzębie - który przez kilka miesięcy trzymał tu władzę. Ten układ tylko z pozoru był egzotyczny. Moczar chciał odzyskać mocną pozycję w kraju, ale pragnął też odegrać się na Gierku i jego ekipie za odsunięcie go w latach 70. na boczny tor. NIK wywołała na Śląsku psychozę rozliczeń z poprzednią ekipą. Zupełnie nie przeszkadzała ona Żabińskiemu, choć poniewierany był jego patron, bo to była legitymacja do frakcji, która, jak się wtedy mówiło, chciała zatrzymać bieg wydarzeń. - Sienkiewicz przywoził od Moczara dokumenty mające kompromitować działaczy partyjnych i gospodarczych, a my nadawaliśmy im publiczny bieg - przyznaje Grzegorz Stawski, jeden z liderów jastrzębskiej Solidarności. Następnie włączały się partyjne media, które dalej rozliczały prominentów.