Wreszcie, mieliśmy serię wypowiedzi prokuratorów, że taśmy owszem, do prokuratury dotarły, badana jest ich autentyczność i mają być dowodem w jakimś obszernym śledztwie, które prowadzi prokuratura w takich sprawach jak groźby pozbawienia życia Gudzowatego i jego syna, czy jakiegoś wymuszania na nim łapówki na rzecz syna premiera Leszka Millera. Do budowania napięcia przyczyniały się i takie przecieki, że w telewizji kolejni szefowie różnych programów odmawiali emisji taśm, że sam prezes TVP był przeciw, aż wreszcie zdecydowano, że pojawią się w programie "Misja specjalna". Pojawiły się z tygodniowym opóźnieniem i? Stara zasada rodem z teatru stanisławskiego mówi, że jeżeli w pierwszym akcie wiesza się na ścianie strzelbę, to w akcie ostatnim musi ona wypalić. Właśnie wypaliła i okazała się wielkim niewypałem. Słychać wyraźnie, że Aleksander Gudzowaty próbuje podpuścić Michnika na wyznanie, że za artykułami w "Gazecie Wyborczej", krytycznymi wobec firmy Bartimpex stały służby specjalne, a redaktor naczelny miga się i chyba po prostu nie wie. Wprawdzie coś o jakichś informacjach - być może ze służb - mówi, ale nic wyraźnego. Zawiedli się także ci, którzy liczyli na znaną soczystość języka Michnika. Można nawet powiedzieć, że w tej kategorii biznesmen był lepszy. Trzeba bardzo wiele złej woli, by to nagranie porównywać z taśmami, które Michnik nagrał, gdy Lew Rywin przyszedł do niego z korupcyjną propozycją, czy taśmami z rozmów Renaty Beger z ministrami rządu Jarosława Kaczyńskiego. Numer pod tytułem "taśmy na taśmy" zdecydowanie się nie udał, choć wybitni analitycy i w pełni niezależni dziennikarze zaczęli od razu mówić, że jest to kolejny dowód na oligarchizację życia w III RP, bo oto bogaty biznesmen spotyka się z szefem wielkiej gazety, ale naciąganie tej materii powoduje jedynie, że pruje się ona coraz bardziej. Może Aleksander Gudzowaty powinien zmienić ochroniarzy, by nagrywali ważniejsze rozmowy? Przyznam, że w całej tej sprawie zafrapował mnie wątek zupełnie nie wyjaśniony. Otóż ochrona Gudzowatego sprowadzała z Litwy, przy pomocy polskiej policji, jakiegoś człowieka (szantażystę? - nie było to do końca wyjaśnione skutkiem ewidentnych słabości warsztatowych autorów reportażu), chyba o nazwisku Pastwa. Czy to ten sam Pastwa, który przed laty kręcił przy kampanii wyborczej Lecha Wałęsy i został zidentyfikowany jako postać niezbyt świetlana, raczej oszust? Otóż policjanci razem z ochroniarzami człowieka z Litwy sprowadzili, a następnie porzucili go pastwę (nomen omen) ochroniarzy, którzy skarżyli się, że mają tylko kłopot ze znalezieniem mu lokum. To po diabła go sprowadzali? Czy policja świadczy ochronie Aleksandra Gudzowatego takie usługi? Odpłatnie? Bezpłatnie? O co w tym wszystkim chodzi? Tego wątku niestety nie wyjaśniono. Bo być może było tak, że ochroniarz, który marnie spisał się w sprawie nagrania i z Pastwą coś poplątał. W taśmach Renaty Beger przynajmniej wszystko było jasne - osoby uczestniczącego w handlu stanowiska, jakimi handlowano, listy do wyborów, nawet w kwestiach pieniędzy za weksle jasność była większa. W sprawie weksli wyjaśnia się zresztą coraz więcej. Otóż okazuje się, że prekursorem "owekslowywania" kandydatów na posłów była dawna partia Jarosława Kaczyńskigo - Porozumienie Centrum. Ja się nie dziwię, że Kaczyński wprowadził weksle po tym, gdy Jan Olszewski prawie o połowę zmniejszył mu klub parlamentarny. Sama na jego miejscu bym na weksle postawiła. Nie ma lojalności ideowej, to niech będzie przynajmniej finansowa. Komentarz pochodzi z bloga Janiny Paradowskiej.