Zewsząd słychać narzekania na Platformę, że nic nie robi, nie spełnia obietnic, jest zachowawcza, a czasami pokazuje niesympatyczną twarz. Rosną też koszty koalicji z PSL, które utrudnia reformowanie różnych dziedzin, jak KRUS, i lokuje całe rodziny w podległych tej partii instytucjach. Zagorzali sympatycy PO, jak zauważa Ernest Skalski na swoim blogu, dostrzegają fakt, że rząd niewiele może zrobić skrępowany sytuacją koalicyjną, obstrukcją ze strony PiS i prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Spokojnie czekają na 2010 r., kiedy zmieni się lokator Pałacu Prezydenckiego, a wszystko ruszy z kopyta. I tak lepiej jest, jak jest, niż jak było rok temu lub jakby mogło być, gdyby do władzy wrócił Jarosław Kaczyński i jego koledzy. Widać to we wciąż znakomitych notowaniach Platformy w sondażach. Wyborcy PO, jak się okazuje, ku żalowi zwolenników PiS, nie potraktowali obietnic Tuska o cudach zbyt dosłownie; zrozumieli, że chodziło raczej o wyborczą taktykę. Wrócimy jeszcze straszniejsi W ocenie działań Platformy najważniejszy wydaje się stosunek do PiS. Dzisiaj główna linia podziału politycznego w kraju, pomijając subtelności, przebiega pomiędzy tymi, którzy nie dopuszczają myśli o powrocie PiS do władzy, bo partia ta jawi im się jako najbardziej szkodliwe ugrupowanie od czasów PZPR - a tymi, dla których PiS jest takim ugrupowaniem jak inne, ani specjalnie lepszym, ani gorszym, a jego powrót do rządzenia jest naturalny. Może nawet pożądany. Czytaj więcej w Polityce.