Jeśli zgodzić się z brytyjskim dyplomatą lordem d`Abernonem, że bitwa warszawska w sierpniu 1920 r. była osiemnastą decydującą bitwą w dziejach świata, to wydaje się nie ulegać wątpliwości, że kolejne dwie to bitwa o Moskwę, od września 1941 r. do kwietnia 1942 r., i bitwa stalingradzka, rozpoczęta 19 sierpnia 1942 r. i zakończona kapitulacją wojsk feldmarszałka Friedricha von Paulusa 2 lutego 1943 r. Bitwie moskiewskiej poświęcona jest książka Andrew Nagorskiego, która w ubiegłym roku ukazała się w Stanach Zjednoczonych. Autor, wieloletni korespondent i redaktor "Newsweeka", pracował m.in. w Moskwie, Niemczech i Polsce. Ma wykształcenie historyczne i kilka książek w swym dorobku. Otwarcie, po upadku ZSRR, rosyjskich archiwów i możliwość uzyskania relacji od wymierających już bohaterów wydarzeń stworzyły mu warunki do rzetelnych badań nad dziejami ostatniej wojny. Bitwa o Moskwę, określona przez autora jako największe starcie w dziejach ludzkości, zaangażowała łącznie 7 mln żołnierzy, z których 2,5 mln zostało zabitych, zaginęło lub odniosło rany, ale została niemal zapomniana. Nagorski uważa, że przyczyną było skumulowanie popełnionych przez Stalina błędów, które w pewnym momencie zagroziły totalną klęską. Władze radzieckie starały się błędy te tuszować, a także pomijać niewygodne fakty, jak np. wybuch paniki w Moskwie, gdy Niemcy osiągnęli jej przedpola. Autor dość szeroko omawia wydarzenia poprzedzające bezpośrednie zagrożenie Moskwy. Konstatuje, że niektórzy historycy twierdzą, że Stalin rozważał wyprzedzający atak na Niemcy, ale nie uznaje tej hipotezy za godną rozpatrywania. I słusznie, bo żadnych poświadczeń źródłowych w tej materii nie ma. Autor uważa, że Stalin do ostatniej chwili wierzył w idealny scenariusz, w którym nigdy nie dojdzie do wojny między ZSRR a Niemcami, co pozwoli Moskwie na osiągnięcie optymalnych korzyści wobec słabnięcia walczących stron. Hitler jednak zaatakował, czym całkowicie zaskoczył Stalina. Armia Czerwona, pozbawiona w rezultacie czystek fachowych dowódców, marnie wyposażona i uzbrojona, nie była w stanie skutecznie przeciwstawić się armii niemieckiej. Rozpoczynając 22 czerwca 1941 r. operację Barbarossa, Hitler zgromadził na wschodzie ponad 3 mln żołnierzy dysponujących 3550 czołgami i 2770 samolotami. Była to - pisze Nagorski - największa armia w dziejach. O skali działań mówi to, że przez "następne cztery lata w każdym momencie w walkę zaangażowanych będzie średnio dziewięć milionów żołnierzy". Pierwsze uderzenie dosłownie zmiażdżyło rozlokowane na granicy radzieckie dywizje. Niemcy zniszczyli na lotniskach radzieckie samoloty i rozpoczęli błyskawiczny marsz trzema grupami armii. I właśnie wówczas, w lipcu-sierpniu 1941 r., Hitler popełnił jeden ze swoich największych błędów. Wbrew opinii generałów, polecił idącej na Moskwę Grupie Armii Środek przejść do działań defensywnych, kierując główne uderzenie na północy na Leningrad i na południu na Kijów. Działania na kierunku moskiewskim rozpoczęły się dopiero 30 września. Tych kilku tygodni zabrakło, bo przyszły jesienne deszcze, zmieniające drogi w błotniste bagna, a wkrótce mrozy, do których Niemcy okazali się całkowicie nieprzygotowani. Grigorij Żukow, jeden z ojców radzieckiego zwycięstwa, zawsze denerwował się, gdy mówiono o generale Mrozie, wskazując, że Armia Czerwona walczyła przecież w takich samych warunkach. To prawda, ale Rosjanie potrafili sobie radzić z ekstremalnymi warunkami pogodowymi. Dużą rolę odegrały też świetnie wyposażone i przygotowane do walki w niskich temperaturach dywizje syberyjskie, które zostały ściągnięte pod Moskwę, gdy Stalin uwierzył, że Japończycy nie zaatakują Związku Radzieckiego. Opierał się na wiarygodnych informacjach znakomitego szpiega Richarda Sorgego. Gdy później Japończycy aresztowali Sorgego i byli skłonni do wymiany, Stalin miał oświadczyć, że nie wie, kto to jest Sorge, bo wdzięczność nie była mocną stroną dyktatora. W pierwszych dniach grudnia 1941 r. Rosjanie przystąpili do kontrofensywy. Brytyjski historyk Richard Overy uważa, że "bitwa o Moskwę pozwoliła Stalinowi przetrwać kolejny dzień, ale nie była punktem zwrotnym wojny, jak to się często uznaje". Nagorski przytacza też opinię niemieckiego pilota Richarda Wernicke, który stwierdził: "Po Moskwie nie została nam żadna nadzieja i czuliśmy, że była to wielka katastrofa". Bitwa o Moskwę nie stała się jednak symbolem niemieckiej klęski. Takim stał się Stalingrad. Właśnie, z dziesięcioletnim opóźnieniem, dotarła do polskiego czytelnika klasyczna monografia bitwy stalingradzkiej pióra brytyjskiego historyka Antony Beevora. Świetnie napisana, oparta na niedostępnych wcześniej źródłach (np. żołnierskie listy i dzienniki), pisana - jak określił to Norman Davies - "z piękną dyscypliną, godną byłego brytyjskiego oficera". Autor ukazuje wydarzenia na różnych płaszczyznach. Oczami szeregowców z okopów, młodszych oficerów, sztabowców, dowódców. To są, oczywiście, różne optyki i autor potrafi je w mistrzowski sposób scalić. Dotarł do zbiorów frontowych listów obu walczących stron. "Większość rosyjskich żołnierzy - stwierdza - wydawała się podporządkowywać swoje osobiste uczucia sprawie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej", ale równocześnie zwraca uwagę na zadziwiająco dużą liczbę niezadowolonych, uskarżających się na braki żywnościowe, fatalne zaopatrzenie. W listach niemieckich często pojawia się "uczucie bólu, przekonanie o rozwianiu złudzeń oraz niewiara w to, co się właśnie dzieje, jak gdyby nie była to już ta sama wojna, na którą wyruszyli". Podobnie jak bitwa o Moskwę, bitwa stalingradzka spowodowana była błędami Hitlera, który pozostawał głuchy na głosy generałów. Można wprawdzie wątpić, czy słuchając fachowców wygrałby wojnę ze Stalinem, ale na pewno straty mogłyby być wielokrotnie mniejsze. Zwycięzców się nie sądzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że ostatnią rzeczą, która się dla Stalina liczyła, był los żołnierzy Armii Czerwonej. W czasie bitwy stalingradzkiej rozstrzelano za zdradę 13,5 tys. żołnierzy radzieckich. To nie świadczy o skali demoralizacji Armii Czerwonej. To świadczy o skali terroru. Andrzej Garlicki