Trochę historii. W październiku 1942 r. Himmler wydał dyrektywę nakazującą, by wobec likwidowania gett zakładać małe obozy koncentracyjne, będące rezerwuarem żydowskiej siły roboczej dla przemysłu obronnego. Rozwój sytuacji w getcie warszawskim (zbrojny opór, zniszczenie tej części miasta) spowodował, że utworzony w lecie na ul. Gęsiej (stąd Gęsiówka) obóz miał inny cel - wyburzanie ruin getta i wykorzystanie ich jako źródła surowców, od materiałów budowlanych po złoto czy dewizy. Żeby utrudnić ewentualne kontakty więźniów z mieszkańcami Warszawy - obóz leżał przecież w jej centrum - większość przetrzymywanych w KL Warschau Żydów pochodziła spoza Polski (m.in. z Grecji i Holandii). Warunki panujące na Gęsiówce nie odbiegały od standardów panujących w większości tego typu placówek od Francji po Rosję - głód, zimno, mordercza praca, bicie, poniżanie, śmierć za najmniejsze przewinienie (albo i bez niego). Liczbę ofiar - łącznie z rozstrzelanymi na trenie obozu i w jego pobliżu Polakami - ocenia się na 20 tys. Większość więźniów wysłano w końcu lipca marszem śmierci do Kutna, skąd przewiezieni zostali do obozu w Dachau. Niezdolnych do ewakuacji rozstrzelano, a kilkuset pozostawionych przy życiu uwolnili 5 sierpnia 1944 r. żołnierze batalionu Zośka (POLITYKA 31/03). Z całej historii KL Warschau właśnie ten czyn wrył się najgłębiej w polską świadomość zbiorową. W każdym albumie o Powstaniu Warszawskim można znaleźć zdjęcia dumnych powstańców i uszczęśliwionych byłych więźniów, jeszcze w pasiakach. Jedyną formą upamiętnienia obozu jest odsłonięta 5 sierpnia 1994 r. tablica, poświęcona uwolnieniu więźniów Gęsiówki. Co charakterystyczne, powszechnie używano tej właśnie nazwy, oficjalną - Konzentrationslager Warschau - jakby pomijając. Powodami tej swoistej amnezji był zarówno fakt wykorzystywania obozu aż do 1956 r. przez władze polskie (początkowo przetrzymywano tu jeńców niemieckich, od końca lat 40. Polaków), jak i to, że wojennymi ofiarami kacetu byli przede wszystkim Żydzi, co przez lata nie pasowało do oficjalnej polityki historycznej, ukazującej przede wszystkim polskie ofiary. Nie oznacza to jednak, że o obozie i popełnionych w nim zbrodniach zapomniano. Postępowanie w tej sprawie toczyło się w kilku etapach - w latach 40., 70., 80. (prowadzone przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce) i następnie od 2002 r., już przez IPN. Śledztwo toczone w latach 70. i 80. nadzorowała sędzia Maria Trzcińska. Dzięki jej uporowi i zaangażowaniu dokumenty dotyczące obozu mieszczą się teraz w kilkudziesięciu opasłych tekach. To sędzia Trzcińska zawierzyła pojawiającym się od 1988 r. w zeznaniach informacjom o innych warszawskich obozach (m.in. na Kole) oraz o komorze gazowej w tunelu koło Dworca Zachodniego, w której miało zginąć nawet 200 tys. osób, przede wszystkim Polaków. To zaś dałoby podstawę do twierdzenia, że w stolicy był obóz zagłady taki sam jak Auschwitz czy Treblinka. Mimo ocen autorytetów (m.in. prof. Bartoszewskiego), podających w wątpliwość istnienie obozu zagłady w Warszawie, sprawa tliła się przez lata 90., wybuchając wraz ze sformalizowaniem się grupy zwolenników tej koncepcji (m.in. Trzcińska, Władysław Terlecki) i powołaniem w marcu 2000 r. Komitetu Upamiętnienia Ofiar Obozu Zagłady KL Warschau (POLITYKA 34/01). W 2002 r. IPN wznowił przesłuchania świadków w tej sprawie, a w 2006 r. prezes IPN powołał zespół badawczy (zapraszając do udziału m.in. Trzcińską), mający ostatecznie rozwiać wątpliwości wokół KL Warschau. Wyniki na tyle odbiegały od ustaleń sędzi Trzcińskiej, że zgłosiła votum separatum, publikując swój raport osobno. Co ustalono - i co okazało się nie do przyjęcia dla zwolenników tezy o istnieniu w Warszawie obozu zagłady - przedstawił pracownik naukowy IPN dr Bogusław Kopka w pracy "Konzentrationslager Warschau. Historia i następstwa" (IPN, Warszawa 2007 r.). Książka zawiera obszerny wstęp, prezentujący dzieje obozu i toczących się wokół niego dyskusji, 169 dokumentów (przede wszystkim protokoły przesłuchań, od 1945 r. do 2005 r.) oraz obszerny aneks ikonograficzny. Każdy wybór dokumentów jest skażony subiektywizmem, zawsze trzeba z góry materiałów wybrać tyle, ile zmieści się w książce, a czytelnicy będą w stanie zaakceptować. Autor (bynajmniej nie nowicjusz, już kilka lat temu opublikował "przewodnik" po powojennych obozach w Polsce, wspominając tam również i Gęsiówkę) miał rzeczywiście niełatwe zadanie, ale - jak można ocenić - zakończone zwycięsko. Dokonany przez niego wybór jest (mam nadzieję!) reprezentatywny, pokazując dokumenty świadczące zarówno za, jak i przeciw istnieniu w Warszawie obozu zagłady. Nie da się jednak ukryć, że tych drugich jest nie tylko więcej, ale i sprawiają wrażenie znacznie bardziej wiarygodnych. Nie wiem, czy będzie to argument przekonujący dla tych, którzy - jak stwierdził w 2001 r. prof. Bartoszewski - uważają, "że w Warszawie zginęło za mało osób". Nie wiem też, czy książka Kopki będzie ostatnim słowem w sprawie KL Warschau. Z pewnością jest to jednak słowo ważne, którego nie można ani przeoczyć, ani zbagatelizować.