To właśnie ziemia jest wszystkiemu winna. Niby mamy jej w Polsce dużo, bo samych użytków rolnych prawie 18 mln ha (na głowę przypada nam aż 40 arów, czyli 4 tys. m kw., podczas gdy w krajach Beneluksu zaledwie 16?18 arów), ale też u nas pazerność na ziemię jest wyjątkowo duża. Określenie matka-żywicielka nabrało zupełnie innego znaczenia: ziemię trzeba mieć nie po to, żeby uzyskiwać z niej coraz wyższe plony, ale żeby zbierać pieniądze. Dosłownie. Dlatego Bruksela przypadkiem Polski musi być zdziwiona. Wydawało się, że Wspólna Polityka Rolna, a zwłaszcza jej pieniądze będą świetnym lekarstwem na główną bolączkę naszego rolnictwa, czyli nadmierne rozdrobnienie gospodarstw. Mamy ich aż 1,8 mln, tyle co pozostałe kraje Unii razem wzięte. Unia wymyśliła więc zachętę dla starszych rolników do wyzbywania się ziemi: renty strukturalne, dużo wyższe niż emerytury rolnicze. W dodatku można się o nie starać już po ukończeniu 55 lat, pod warunkiem, że pozbędzie się ziemi. W innych krajach renty strukturalne znacznie przyspieszyły proces koncentracji gospodarstw. Naszych chłopów do rent też nie trzeba było namawiać. Chłop nie jest głupi Spójrzmy na przypadek Andrzeja K. spod Świdnicy. Ma 59 lat i od pół roku jest rencistą strukturalnym, pobierającym wraz z żoną 2,5 tys. zł na rękę miesięcznie. Gospodarstwo K., jak na polskie warunki, było duże - 22 ha - i nowoczesne. Specjalizował się w produkcji trzody chlewnej, sprzedawał rocznie po 600 świń. Po jakiego więc diabła mężczyzna w sile wieku poszedł na rentę? - A bo ja głupi jestem, żeby nie iść? - wyłuszcza Andrzej K. - Wiadomo było, że kto pierwszy, ten weźmie więcej, bo Lepper nie ukrywał, że chętnych jest zbyt wielu i dla wszystkich unijnych pieniędzy może nie starczyć. Gdybym przeszedł teraz, dostałbym już tylko półtora tysiąca. Swoje 2,5 tys. będę brał przez dziesięć lat, a potem przejdę na chudą emeryturę z KRUS (Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego). Będzie do niej z czego dokładać, bo ponad 200 tys. zł, jakie uzyskał ze sprzedaży ziemi, leży w banku na lokacie. W ciągu dziesięciu lat, dzięki Unii, państwo K. dostaną "za nic" 300 tys. zł. Czytaj więcej w Polityce.