Archeolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego prowadzą w Ptolemais prace wykopaliskowe od 2001 r. Ich największym dotychczasowym osiągnięciem było odnalezienie rzymskiej willi ze wspaniałymi mozaikami (POLITYKA 23/02, 52-53/04). W tym roku również, w tzw. Pałacu Leukaktiosa, odsłonięto kolejną, trzynastą już mozaikę. Jednak to nie ona stała się największym hitem sezonu, odkryć było bowiem znacznie więcej. Archeolodzy znaleźli pod pałacem sześć cystern, a w nich pozostałości kolekcji rzeźb antycznych. Sam fakt, że cystern było aż tyle, nie jest niczym wyjątkowym. W nadmorskim Ptolemais pozbawionym źródeł słodkiej wody takie cysterny znajdowały się wszędzie. Gromadzona w nich woda była mieszkańcom miasta niezbędna do życia podczas trwającej ponad pół roku pory suchej. Na cembrowinach cystern widać wyraźne ślady ich używania, a ze środka wydobywane są naczynia, którymi czerpano wodę. Rzeźby w dobrym tonie W tym roku, nieomal równie często co zagubione naczynia, wyciągano z cystern fragmenty rzeźb. Do cysterny pod willą trafiły fragmenty posążku Afrodyty, grupy przedstawiającej satyra goniącego menadę, pozbawione głowy popiersie któregoś z władców, części posążku Asklepiosa i cyrenajskiego bóstwa Zeusa-Amona (przedstawionego z baranem na głowie), a także mała hellenistyczna główka portretowa (być może Aleksandra Wielkiego), główka wczesnoklasycznej rzeźby Ateny oraz piękna głowa Afrodyty. Najprawdopodobniej uszkodzone marmury wyrzucił ktoś do nieużywanej już cysterny. - W połowie XX w. włoscy archeolodzy znaleźli w pobliskim Palazzo delle Collonne niezwykłą kolekcję dzieł sztuki hellenistycznej i staroegipskiej - przypomina prof. Tomasz Mikocki, szef wykopalisk w Ptolemais. - Kto wie, może również któryś z właścicieli "naszej" willi był zbieraczem rzeźby. Posiadanie w domu posągów należało do dobrego tonu, było wyrazem mody, a także dowodem wysokiej pozycji społecznej. W przypadkach kolekcjonowania grup erotycznych (a fragmenty takich marmurów również znaleźliśmy) mogło być też rodzajem antycznej pornografii na najwyższym poziomie. Z pewnością na takie hobby mógł sobie pozwolić tylko bogacz. Zresztą mieszkańcy Ptolemais dbali o kulturę i wychowanie. Chłopcy pobierali nauki m.in. w gimnazjonie. W pobliżu takiego obiektu, zlokalizowanego w trakcie poprzedniej kampanii wykopaliskowej, znaleziony został m.in. dwumetrowy słup. Zapisano go z czterech stron nazwiskami urzędników organizujących zawody sportowe. Rejestr ów prowadzono ponad 150 lat, świadczą o tym różnice w kroju liter poszczególnych pozycji. - Ludziom tym zależało na uwiecznieniu swoich imion z czystej pychy i pragnienia popularności - mówi prof. Ewa Wipszycka z Uniwersytetu Warszawskiego, która w tym roku dołączyła do zespołu badawczego. - Obecność imienia przodka na stojącym w publicznym miejscu słupie zapewniała też jego potomkom wysoką pozycję i ułatwiała im starania o urzędnicze stanowiska w mieście obsadzane w drodze wyborów. Wprawdzie grono elity miejskiej było szczupłe, ale walka między jej członkami bardzo ostra. Upajająca satysfakcja ze zwycięstwa w rywalizacji kompensowała przykrość natury finansowej: za pełnienie funkcji publicznych nie płacono, odwrotnie, trzeba było wykładać z własnej kieszeni pieniądze na organizacje igrzysk. Może to właśnie któryś z nauczycieli gimnazjonu był wielbicielem sztuki dawnych mistrzów i zaszczepił w swoich uczniach miłość do rzeźby?