Wśród ponad 130 kobiet pracujących w Pamela Martin and Associates, jak nazywała się firma, zdarzały się nawet profesorki college'u. Deborah Jeanne Palfrey, właścicielka agencji, twierdzi, że w ciągu 90 minut spędzonych z mężczyzną, który płacił 275-300 dol., kobiety oferowały wyłącznie swoje towarzystwo. Każda podpisywała kontrakt, w którym czarno na białym widniało, że nie wolno jej uprawiać z klientem seksu. Wykonywanie najstarszego zawodu świata jest bowiem w USA zakazane. - Klienci agencji - mówi Palfrey - byli z najwyższej półki, więc i dziewczyny musiały być na poziomie; dlatego zatrudniałam tylko studentki albo absolwentki uniwersytetów. Prokuratura ma zupełnie inne zdanie o działalności pani Palfrey, znanej także jako Miz Julia albo DC Madam. W październiku 2006 r. aresztowano ją za prowadzenie sieci call girls dla stołecznej elity, a w marcu 2007 r. śledczy sąd przysięgłych formalnie postawił zarzuty stręczycielstwa, prania pieniędzy i kilku innych przestępstw. Według aktu oskarżenia zatrudniała także mężczyzn testujących przydatność kandydatek. Jej biznes istniał od 1993 r. i przyniósł ponad 2 mln dol. dochodu. Agencji takich działa mnóstwo w USA i nikt nie ma wątpliwości co do ich charakteru. Palfrey ogłaszała się w Internecie i lokalnej prasie uniwersyteckiej. Kierowała interesem przez telefon z miejscowości Vallejo w Kalifornii. Klienci płacili damom do towarzystwa połowę honorarium, a drugą odsyłali szefowej przekazem pocztowym.