Kanclerz Merkel bardzo się stara, by szczyt zajął się efektem cieplarnianym, ale wygląda na to, że wojna słów Bush-Putin pokrzyżuje jej ambitne plany. Już usunęła w cień wszystkie inne potencjalne tematy dyskusji między światowymi liderami. Inna rzecz, że nie należy po szczycie spodziewać się zbyt wiele. To tylko forum towarzyskiej wymiany poglądów. Prawdziwe młyny polityki pracują gdzie indziej. Uderza jednak, że Bush i Putin fechtują się coraz zacieklej w miarę jak ich prezydenckie kadencje dobiegają końca. Obaj nie umieją jak dotąd znaleźć właściwego tonu na tym etapie swych politycznych karier. Eskalują napięcie, tak jakby chcieli zostać zapamiętani jako harcownicy a nie mężowie stanu. Na razie Putin osiągnął pod tym względem przewagę: zepchnął Busha do defensywy. Bush wciąż prostuje, że jego cele są inne niż imputuje Moskwa. Rosja nie musi się z niczego tłumaczyć. Na dobitkę Bush zaprasza Putina na ranczo, by tłumaczyć się dalej. Sprawia to wrażenie kiepskiego westernu. Pamiętajmy jednak, że i Bush, i Putin mogą sobie pozwolić na więcej, bo wkrótce do Białego Domu i na Kreml wprowadzą się nowi lokatorzy. Co dziś wygląda na zimną wojnę, za rok dwa okaże się epizodem. Do zimnej wojny nie ma powrotu, mamy za to do czynienia z rywalizacją o możliwie najlepsze dołki startowe w wyścigu o nowy podział świata na strefy wpływów. Na szczęście Polska po raz pierwszy w historii nie jest sama.