Trudno powiedzieć, do której kamienicy w wałbrzyskiej dzielnicy Biały Kamień zapukano najwcześniej: przy ul. Andersa czy Dąbrowskiego? W każdym razie przed południem w środę 17 kwietnia 2008 r. Małgorzata B., blondynka w białych kozakach, złapała się za głowę, jak teraz ugotować kaszkę 5-miesięcznemu dziecku? Przyszli panowie z taboretem i odcięli bez słowa kable z prądem. W Wałbrzychu nagle podjęto środki drastyczne, aby odzyskać pustostany zajęte nielegalnie. Na Białym Kamieniu mieszkają w nich ciągle 364 rodziny. Kilka lat temu samowolnie zajmowano 700 kwaterunkowych mieszkań. Prezydent Piotr Kruczkowski (PO, 6 lat w fotelu) tłumaczy, że najpierw załatwiał sprawy po dobroci, analizował je nie hurtowo, lecz indywidualnie, i przez parę lat udało mu się połowę lokali odzyskać, by umieścić w nich oczekujących w kolejce. Reszta uparła się - jak tu się mówi - siedzieć. I stąd to kwietniowe rozwiązanie drastyczne. A skąd w ogóle taka skala mieszkaniowej anarchii w Wałbrzychu? W mieście mówią, że to wszystko przez upadek górnictwa i ogólną atmosferę krzywdy. Poprzednie czerwone władze podtrzymywały przekonanie, że biednym się należy. No to biedni brali. Nie oglądając się specjalnie na władzę. Czytaj więcej w Polityce.