Sebastian Markiewicz, student czwartego roku politologii, dowiedział się, że ma 100 tys. zł długu, gdy komornik wszedł mu na rentę po tacie i zajął dom po rodzicach. Dług był po wuju, którego Sebastian nawet dobrze nie znał. Polskie prawo dopuszcza dziedziczenie długów nawet po dalekich krewnych. I windykowanie z człowieka do ostatniego grosza. Dług, który otrzymał w spadku Sebastian Markiewicz, zanim się rozrósł, wynosił 24 tys. zł. Tyle zasądzono, gdy wuj, a dokładnie brat babci, nie wywiązał się z umowy. Był 1995 r. Cztery lata później brat babci popełnił samobójstwo. Odsetki rosły. Siostra i dzieci wuja zrzekły się spadku, bo tak im poradził prawnik. Z mocy ustawy zszedł on więc w dół, na nieżyjącego już ojca Sebastiana, a wreszcie na Sebastiana. Mógł on zrobić to samo co bliżsi krewni wuja - zrzec się spadku albo zastrzec, że przyjmuje go z dobrodziejstwem inwentarza, co w języku prawniczym oznacza coś trochę innego, niż podpowiadałby nam chłopski rozum. Otóż owo dobrodziejstwo oznacza, że nie trzeba pokrywać całości długu z własnych zasobów i zarobków, ale tylko tyle, na ile pozwalają pozostawione przez zmarłego pieniądze lub spieniężone dobra (na przykład mieszkanie, dom, sprzęty, których wartość wyliczy komornik). W takiej sytuacji wychodzi się w najgorszym razie na zero. Wystarcza jeden podpis u notariusza względnie rozprawa w sądzie, koszt 80 zł. Ale Sebastian Markiewicz musiałby o tym wiedzieć. Czytaj więcej w Polityce.