Kiedy pytam starszych znajomych, co zapamiętali z "Serca", niegdyś czytanego obowiązkowo, zazwyczaj wymieniają opowiadania miesięczne: "Od Apeninów do Andów", "Małego pisarczyka z Florencji", czasem jeszcze "Krew romańską", choć to ostatnie już tylko w zarysach i bez tytułu. W sumie całkiem sporo, jak na lekturę z odległej epoki. Jednak nawet najrzewniej wspominający spotkania z książką Edmunda de Amicisa (1846-1908) zastanawiają się, czy da się ją jeszcze czytać. Nie ma bowiem najmniejszej wątpliwości, że "Serce" niesie jawne przesłanie dydaktyczne, czego dzisiejszy czytelnik, a już w szczególności najmłodszy, nie lubi. Dodajmy jeszcze zasługi naszej kochanej grafomanki Marii Konopnickiej, która "Serce" przetłumaczyła w charakterystycznym dla siebie serdecznym stylu, czyli posłodziła to, co i tak było już słodkie. (Były też inne, nawet wcześniejsze, przekłady, ale przypuszczalnie jeszcze gorsze). Obecne wydanie różni się jednak nieco od pierwotnych: adaptacji językowej i skrótów dokonały panie Irena Koźmińska i Elżbieta Olszewska. Można więc powiedzieć, że jest to stare "Serce", ale z nowym rozrusznikiem. Czytaj więcej w Polityce.