Inwestorzy giełdowi, dla których Comarch jest ulubioną spółką informatyczną spośród 11 notowanych na warszawskim parkiecie, mawiają z zachwytem o Filipiaku: najlepszy przedsiębiorca wśród profesorów, najlepszy profesor wśród przedsiębiorców. W ich oczach Filipiak jest bohaterem, bo na akcjach Comarchu w ciągu kilkunastu miesięcy zarobili najwięcej. Kto kupił je w styczniu 2006 r., a sprzedał w maju 2007 r., pomnożył swój kapitał o 400 proc. W tym czasie ich kurs osiągnął rekordowy pułap 250 zł za sztukę. Kapitalizacja krakowskiej spółki (wartość wszystkich akcji) przekroczyła 1,9 mld zł, co oznacza, że Comarch wyceniany jest przez rynek niemal tak samo jak dużo większy Prokom. Wśród piewców talentów menedżerskich profesora stoją niemal wszyscy bankowi analitycy. Ich zdaniem na tak dobrą wycenę Comarch w pełni zasłużył. - Gdy inni się rozwijali świadcząc tylko usługi i sprzedając cudze technologie, Filipiak skupił się na produkcji własnych programów, które dziś przynoszą mu krociowe zyski - mówi Przemysław Sawala-Uryasz z CAIB Securies. I faktycznie. W 2006 r. wyniosły one 53 mln zł i były czterokrotnie wyższe niż dwa lata wcześniej. Wówczas uwaga inwestorów skupiała się raczej na Prokomie i Computerlandzie, które wygrywały największe informatyczne przetargi organizowane przez instytucje rządowe. Jednak te największe zlecenia już zostały rozdane. Co więcej, po wejściu Polski do UE konkurencja wzrosła i integratorzy musieli obniżyć swoje marże, co dziś dotkliwie odbija się na ich wynikach. Czytaj więcej na Polityce.