Jeden z najbardziej wstrząsających przypadków okrucieństwa losu wykryła i zdokumentowała Teresa Torańska. Dotyczy on radzieckiego oficera marynarki wojennej Nikołaja Artamonowa, który zakochał się w polskiej dentystce, porwał dla niej kapitańską motorówkę i uciekł do Szwecji. Wyjechali stamtąd do USA, gdzie otrzymał najpierw atrakcyjne zajęcie w wywiadzie wojskowym, a potem został upokorzony i niemal wepchnięty w łapy KGB, którego oficerowie przewerbowali go, zwabili do Wiednia, porwali i zamordowali. Zajmował się tym osobiście generał Oleg Kaługin, szef kontrwywiadu KGB, który później zdezerterował i w USA jest dziś dyrektorem nowojorskiego muzeum szpiegostwa. Tragiczne love story Nie wiemy, dlaczego kapitan Artamonow nie żyje. Nie chcą o tym mówić ani Rosjanie, ani Amerykanie. Reportaż o nim zatytułowano "Potrójny agent", sugerując, że kapitan był najpierw agentem wywiadu sowieckiego, potem po ucieczce został uznany przez Rosjan zapewne za agenta polskiego, choć nim nie był, wreszcie stał się agentem amerykańskim, którego Rosjanie za zgodą Amerykanów odwrócili. Szperanie w biografiach agentów, zwłaszcza takich, którzy działali na granicy interesów wielkich potęg, jest zajęciem niebezpiecznym. Co o nim wiadomo? Kapitan Nikołaj Artamonow z Bałtijska miał uczyć Indonezyjczyków pływania na jednostkach, które wodowano dla nich w stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni. Był szwagrem sowieckiego admirała i marynarzem z powołania. Do portu wchodził na pełnych obrotach, chociaż ze względów bezpieczeństwa jest to zabronione. Pił, ale kontrolował się, nigdy nie bywał na rauszu. W kasynie spotkał przeznaczenie. Była to młoda dentystka, tuż po studiach i praktyce w Jugosławii. Był 1956 r. Pokazywanie się na Wybrzeżu w towarzystwie oficera marynarki radzieckiej było demonstracją w złym tonie. Artamonow przyjeżdżał do niej z Bałtijska motorówką kapitańską i zabierał "na ryby". Miał żonę w Leningradzie i 10-letniego syna. Żyli w separacji. Któregoś dnia zapytał Ewę, czy ucieknie z nim na Zachód. Miała wątpliwości. Nie zdążyła pożegnać się z matką. Płynęli do Szwecji dwadzieścia godzin. Gdyby wykryto ucieczkę, Rosjanie zatopiliby ich bez litości. Udało się, wszedł do portu. Szwedzi poinformowali Rosjan. KGB nie mógł uwierzyć. Od czasów Piotra Wielkiego nie zdarzyła się ucieczka oficera. Mimo że Szwedzi zaoferowali mu azyl i ostrzegli przed CIA, Artamonow poprosił o wizę amerykańską. Trafił do Waszyngtonu, dostał mieszkanie w safe box - bezpiecznym pudełku, czyli klatce, w której przechodzi się długotrwałe przesłuchania nazywane debriefingiem. Skierowano go do jednego z urzędów pocztowych, gdzie znajdowała się komórka wywiadu. Poczty połączone są z wywiadem od czasów Metternicha, który jako pierwszy polecił wydzielić na pocztach ciemne komnaty do przeglądania korespondencji. Artamonow był konsultantem i dobrze czuł się w tej roli. Mimo że uciekł dla kobiety, a nie z powodów politycznych, bał się, bo wiedział, że Rosjanie mu nie darują. W 1960 r. zeznawał w Kongresie. Oświadczył, że ZSRR zaatakowałby bronią jądrową, gdyby miał pewność, że wojna jest do wygrania od pierwszego uderzenia. Było to tuż przed kubańskim kryzysem rakietowym.