Dzisiejszy kandydat na emigranta jest dużo młodszy, daleko mu do 35 roku życia - wynika z badań CBOS. Dwukrotnie częściej jest to mężczyzna niż kobieta. Warto mu się przyjrzeć, bo może da się go zatrzymać? Do wyjazdu skłania go brak widoków na przyszłość tam, gdzie mieszka, czyli na ogół na wsi lub w mieście, nie większym niż 100 tys. mieszkańców. Jeszcze przed wejściem do Unii emigranci najczęściej rekrutowali się z województw: opolskiego, zachodniopomorskiego, dolnośląskiego i podkarpackiego. Teraz na Zachód wali przede wszystkim ściana wschodnia - podlaskie, lubelskie, małopolskie. Czy tamci przestali wyjeżdżać za chlebem? Niekoniecznie, tyle że to już żadni emigranci, po prostu dojeżdżają do Niemiec do pracy. Weekendy spędzają w domu, więc dla statystyki wyjazdowej nie istnieją. Ci ze ściany wschodniej, nieznajdujący na miejscu szansy na lepsze życie, mogliby jej szukać w dużym mieście, Warszawie czy Krakowie. Ale decyzja o oderwaniu się od rodziny jest trudna, a mieszkanie i tak trzeba wynająć, jak wtedy, gdy zdecydują się na Londyn czy Dublin. Też będzie ciężko, ale - jak się uda - to za większe pieniądze. To zjawisko już wcześniej zauważyli łowcy głów. Polacy z prowincji nie chcą zdobywać Warszawy, wolą od razu Londyn. Zmieniła się też geografia wyjazdów. W latach poprzedzających wejście do Unii ponad połowa Polaków wyjeżdżających za granicę lądowała w Niemczech (55 proc.), 12 proc. w Anglii i aż 8 proc. w USA - wynika z badań Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS). Otwarcie przez niektóre kraje rynku pracy dla Polaków spowodowało, że co czwarty kandydat na emigranta jedzie do Wielkiej Brytanii (26 proc.), do Niemiec już tylko 16 proc., a do małej Irlandii aż 10 proc. Ameryka, skąd nie można przylecieć na weekend do Polski, bo nie wjedzie się już z powrotem, mocno straciła na atrakcyjności. Także dlatego, że mocno osłabł dolar. Na podróż za wielką wodę decyduje się teraz zaledwie 4 proc. wyjeżdżających. To tyle samo co do małej Holandii. Czytaj więcej w Polityce.