Przyklejono im łatkę nielojalnych, kwestionujących autorytety i niepotrafiących się dogadać z niewiele starszymi, trzydziestokilkuletnimi szefami w półbutach i garniturach, gotowych do roboty po dwanaście godzin na dobę. Na razie wiele firm próbuje tych w klapkach i T-shirtach ignorować, poszukując starszych, z doświadczeniem. Ale im szybciej nauczą się z nimi współżyć, tym lepiej. Bo luzaków będzie coraz więcej. Pierwsze dostrzegły problem międzynarodowe agencje pracy; ich amerykańskie oddziały zetknęły się z nim już pod koniec lat 90. Tam nazwano ich pokoleniem Y. Nasi, bez względu na to jak ich nazwiemy, są do tamtych podobni, to generacja globalna - cyfrowe dzieci wolnego rynku. Nie znają świata bez Internetu, e-maili i komórek, tylko najstarsi przedstawiciele tego pokolenia pamiętają jeszcze dyskietki. Oni, tak jak ich świat, są multimedialni. W tym samym czasie jednocześnie odrabiali lekcje, serfowali po Internecie, słuchali muzyki i rozmawiali z kolegami, nierzadko z innego kontynentu. Teraz tak samo chcą się zachowywać w pracy, nie akceptują świata, który dla nich porusza się jak na zwolnionym filmie.