Pod wieloma względami życie w minionych epokach było niewyobrażalnie gorzej urządzone niż nasze. Ten sposób rozumowania nie jest bynajmniej nowy. Już w 1936 r. Elias Canetti pisał, że "przeciętny człowiek, ogólnie biorąc, z większą zgrozą wspomina średniowiecze niż wojnę światową, którą sam przeżył". Jeśli jednak zadamy sobie trud zrekonstruowania tego, co inteligentny Europejczyk mógł myśleć o swojej epoce sto lat temu, okaże się, że najprawdopodobniej miał on o niej lepsze mniemanie niż my o naszej, a jego kontynent wydawał mu się górować nad resztą świata nie tylko pod względem bezpieczeństwa i zamożności, ale także kultury i moralności. W pierwszej połowie 1907 r. w dyplomacji europejskiej panowało zamieszanie związane z przygotowaniami do bardzo ważnego traktatu. W Hadze zbierała się, ponownie po ośmiu latach, konferencja pokojowa. W intencji jej twórców miała gruntownie odmienić świat na lepsze: określić takie sposoby załatwiania sporów między państwami, by wojny stały się zbędne. Perspektywa ta wydawała się realna nie tylko marzycielskim pięknoduchom, ale także redaktorom naczelnym poczytnych gazet. Także wielkim przedsiębiorcom jak Andrew Carnegie, który postanowił osobiście namówić cesarza Niemiec Wilhelma II, aby ten w interesie światowego pokoju zechciał założyć Ligę Narodów. Inni wierzyli, że szalejące zbrojenia można chociaż ograniczyć, a reguły prowadzenia wojny unormować w duchu humanitarno-liberalnym. Ku takim pomysłom skłaniał się nawet premier brytyjski Henry Campbell-Bannerman, który zdecydował się na niecodzienny dla urzędującego premiera krok i w marcu 1907 r. opublikował w tygodniku "Nation" artykuł "Konferencja haska i ograniczenie zbrojeń". Niepomiernie zdziwiony król Edward miał podobno stwierdzić z przekąsem, że prawdopodobnie premier zaproponuje wkrótce wykopanie tunelu pod kanałem La Manche.