Niedawna historia z Hryniewicz Dużych na Podlasiu: w efekcie sąsiedzkich nieporozumień pięć osób trafiło do szpitala, w najgorszym stanie był raniony widłami. Pokrótce: świeżo sprowadzeni do wsi mieszkańcy dopatrzyli się, że płot ich sąsiadów, który tam stał od lat, stoi na ich ziemi. Poszli z tym do sądu, lecz wyrok żadnej ze stron nie usatysfakcjonował. Niebawem płot zniknął, ale emocje zostały. Pewnego razu obie rodziny przypadkiem spotkały się na pobliskim mostku, jedna akurat zganiała krowy z pola, druga jechała na pole ciągnikiem. Prócz ran od wideł były też rany od drewnianych kołków i noża. My kontra oni Tak właśnie Polacy się spierają. Jeśli w podaugustowskim lesie nie doszło do podobnego finału między ekologami a tymi, którzy krzyczeli w ich stronę "mordercy", to pewnie dlatego, że oddzielał ich kordon policji. A przecież zasadniczo nie ma w tej sprawie sporu - wszyscy chcą obwodnicy. Niebawem nieznani sprawcy pobili jednego z ekologów, drugiemu wytłukli szyby. Całe nasze życie społeczne, zwłaszcza zaś polityczne, wypełniają rozdęte wojny, często w sprawach, co do których sedna strony są zgodne. Dość wspomnieć bezustannie odżywającą wojnę o aborcję, w której wszyscy się zgadzają, że jest ona złem, tyle że jedna strona powiada, iż bywa złem mniejszym. Albo inny niedawno rozstrzygnięty spór wokół mandatu Hanny Gronkiewicz-Waltz. To sprawa niepomiernie mniejszego kalibru, w końcu chodziło o dzień spóźnienia w przedstawieniu oświadczenia majątkowego męża pani prezydent. Dokumentu - tu znów wszyscy byli zgodni - absolutnie drugorzędnej rangi. A jakie działa wytoczono! Spory wokół agentów, telewizji, wojny o nazwy ulic, protesty rolników przeciwko ministrowi rolnictwa, który skądinąd zapewnia, że się sam przyłączy do protestów, bo właściwie to on jest w konflikcie z rządem - od miesięcy tak żyjemy. Ciągle w atmosferze ustawicznych spięć, formowania wrogich obozów, śmiertelnych zatargów. Właściwie nie wiadomo, czy przykład idzie z góry na dół, czy odwrotnie. W większości polskich wsi i miasteczek w razie konfliktu mówi się jak w Hryniewiczach: do wójta z tym nie pójdziem. W wielkich miastach kształtuje się coś, co socjologowie nazywają wielkomiejską społecznością korporacyjną - bardziej niż na tworzenie generalnej wspólnoty społeczność owa nastawiona jest na wchodzenie w zamknięte dla innych korporacje, grodzenie się, podkreślanie różnic.