Pod koniec lat 40. mieszkaniec Opola pisał do rodziny: "Każdy reżym wprowadza swoje święta, ale dotychczas nie spotykało się tego tak jaskrawo jak obecnie". Także w innych listach przechwyconych przez bezpiekę przewijają się podobne opinie. "Teraz rozszaleli się z uroczystościami 1 maja - pisał w 1947 r. mieszkaniec Łodzi. - Miasto wspaniale udekorowane, pozaciągane ogromne maszty i chorągwie. Ile milionów na to poszło, ile setek godzin stracili ludzie na ustawiczne zbiórki, przygotowania, wiece. (...) Gorzko patrzeć na to wszystko i myśleć, jaki będzie wynik tego zakłamania". W oczach części społeczeństwa stalinowskie obrzędy przysłoniły nawet praktyki nazizmu. "Hitler był fanatykiem i to dużym na tle swych świąt, ale komuniści są jeszcze większymi fanatykami" - mówiono. Co znamienne, również urzędnik Ministerstwa Informacji i Propagandy jesienią 1945 r. przyznawał w poufnym raporcie: "doszło do pewnej inflacji świąt i uroczystości w ostatnim czasie". Jeszcze gdy trwała wojna, rządzący zadbali, aby na odzyskanych terenach odbywały się defilady, wiece, pochody. Urzędowe wytyczne precyzowały, które wydarzenia historyczne, postaci bohaterów narodowych, ludowe obrzędy i obyczaje cechowe powinny okazać się bliskie obywatelom. Nowe rytuały miały zatrzeć pamięć o świętach przedwojennych. "Niewątpliwie zmierzamy do tego, żeby 3 Maja zlikwidować, dążymy do tego, by święto narodowe związane było z nowym aktem państwowym, który wyruguje 3 Maja" - mówił Jakub Berman na poufnym posiedzeniu partyjnym w 1945 r. Dokumenty Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z jesieni 1944 r. sugerują, że nowe władze większą wagę przywiązywały do symboli i rytuałów niż do zaspokajania potrzeb bytowych społeczeństwa. Jednym z pierwszych zadań, jakim obarczano tworzoną naprędce lokalną administrację, były przygotowania do uroczystości z okazji rocznicy rewolucji październikowej i 11 listopada. Defilady, wiece i akademie organizowano w miejscowościach odległych zaledwie o kilkanaście kilometrów od linii frontu, w których mieszkańcom brakowało żywności, schronienia i opału. "Chleb dla wysiedlonych byłby dla nas najlepszą propagandą" - skarżył się urzędnik w sprawozdaniu z województwa kieleckiego. Z kolei autor innego raportu donosił (tym razem z satysfakcją), że w Mielcu obchody Święta Niepodległości "miały na ogół przebieg pomyślny (...) mimo ostrzeliwania miasta przez artylerię niemiecką".