Polskiej onkologii stawiano już różne zarzuty: że kolejki, spóźnione diagnozy, za mało lekarzy i łóżek. Ale jeszcze nigdy nie padło tak mocne oskarżenie: eksterminacja chorych! Prof. Cezary Szczylik, onkolog z Wojskowego Instytutu Medycznego, postawił je w telewizyjnym studiu, w obecności minister zdrowia, chcąc jak najkrócej opisać to, co obserwuje w pracy na co dzień. Z czego nie zdają sobie sprawy ludzie niezaglądający do szpitali onkologicznych, ani urzędnicy Narodowego Funduszu Zdrowia, którzy na potrzeby chorych patrzą głównie przez pryzmat statystyk. A nawet, o czym może nie mieć pojęcia pani minister, w której okręgu wyborczym - Radomiu - niedawno zdecydowano o zamknięciu oddziału onkologicznego, pozostawiając pacjentów właściwie bez żadnej pomocy. Teraz błąkają się po Warszawie, stają na końcu kolejek, a pracownicy Funduszu - by zacytować prezesa tej instytucji Jacka Paszkiewicza - "uważnie obserwują, jakie placówki ich przejmą, by szybko zwiększyć im kontrakt". Ale o przyjęcie trudno, bo w całej Polsce mamy za mało onkologów, a dokonane przez NFZ wyceny procedur są na poziomie 70 proc. rzeczywistych kosztów, więc leczenie każdego chorego z nowotworem wpędza szpitale w jeszcze większe długi. - NFZ poucza pacjentów na swojej stronie internetowej, że lekarz ma obowiązek leczyć ich zgodnie ze stanem aktualnej wiedzy - irytuje się dr Tomasz Sarosiek z Wojskowego Instytutu Medycznego. Jak ma leczyć, skoro w przypadkach skomplikowanych, wymagających podania droższych leków lub zastosowania nietypowych kuracji (akceptowanych na świecie), musi tracić czas na żebranie o specjalną zgodę? Choroba się rozwija, pacjent czeka, a Fundusz pisze na swojej stronie: "NFZ nie ponosi odpowiedzialności za zaniechanie wdrożenia leczenia w sytuacji, gdy stan zdrowia pacjenta tego wymaga". Prezes NFZ nie widzi w tym sprzeczności: - To nie jest zgoda na leczenie, tylko na rozliczenie finansowe. My nie odnosimy się do merytorycznej zasadności zastosowania wybranej przez lekarza kuracji, tylko musimy zaakceptować wydanie na nią pieniędzy z kontraktu. A zatem onkolog, widząc potrzebę podania choremu niestandardowego leku, nie naciąga Funduszu na dodatkowe pieniądze, tylko wypełnia sześciostronicowy wniosek po to, by otrzymać zgodę na uszczuplenie szpitalnego budżetu. I za każdym razem musi dołączyć do takiego wniosku artykuły z literatury fachowej, potwierdzające słuszność swojej decyzji, oraz postarać się o poparcie konsultanta wojewódzkiego. Lekarze utrzymują, że cała ta procedura zabiera dwa miesiące, prezes Paszkiewicz, że dwa tygodnie, ale niezależnie od tej różnicy zdań los pacjenta spoczywa w rękach lokalnego urzędnika NFZ. Jacek Paszkiewicz niedawno podjął nieudaną próbę wstrzymania rozpatrywania wniosków na finansowanie leków spoza katalogu chemioterapii, dopóki Agencja Oceny Technologii Medycznych (AOTM) nie wypowie się, czy refundacja danego leku jest opłacalna dla Funduszu. Próba była nieudana, bo minister Ewa Kopacz przywróciła dotychczasowy stan rzeczy. Wyszło bowiem na jaw, że gdyby zacząć stosować racjonalne rozumowanie prezesa Paszkiewicza, większości chorych wymagających drogich kuracji nie byłoby czym leczyć. Agencja dopiero od ponad pół roku wydaje rekomendacje w tej sprawie i jak dotąd spośród 19 ocenionych kuracji tylko 6 zasłużyło na pozytywną opinię (wśród nich nie ma żadnej dotyczącej leczenia raka). Jak rozstrzygnąć dylematy związane z tym, że w leczeniu nowotworów koszty bywają niewspółmierne w stosunku do osiąganych korzyści? Lekarze przyznają, że większość stosowanych w ciężkich przypadkach leków nikogo całkowicie nie uzdrowi, ale może przedłużyć życie od kilku do kilkunastu miesięcy, choć czasem mogą to być lata. - Ich ceny są skalkulowane przez producentów na miarę Amerykanów i to tych, których stać na wykupienie ubezpieczenia zdrowotnego - tłumaczy szef Rady Konsultacyjnej AOTM doc. Rafał Niżankowski. - A my, szacując opłacalność ponoszenia kosztów na ich zakup, musimy uwzględniać to, iż Polska jest jednym z biedniejszych krajów Unii. Eksperci WHO zaproponowali uniwersalny wskaźnik, który odnosi się do wartości dochodu krajowego brutto przypadającej na głowę jednego obywatela.