Paweł Ciacek, socjolog, współwłaściciel jednej z największych firm badających rynek, także rynek pracy, założył ją zaraz po studiach, chwilę po przełomie 1989 r. Jest więc - jak to się mówi - beneficjentem wczesnych przemian rynkowych, a teraz zatrudnia najmłodszych socjologów. Różnice między tym, jak było kiedyś, a jak jest teraz, wyjaśnia tak: kiedy skończyłem studia, wystarczyło mieć otwartą głowę, chęć oraz znać obcy język, żeby dostać posadę w zachodniej korporacji albo instytucji rządowej. Teraz studenci znają co najmniej dwa języki, kończą przynajmniej jeden kierunek studiów (my często nie broniliśmy prac magisterskich, bo nie było to istotne), mają ukończone kursy, odbyte szkolenia (nie wiedzieliśmy, co to jest) i praktyki zawodowe. Oni rozsyłają swoje CV w setkach egzemplarzy, w nadziei, że jakaś uznana firma wybierze ich jako praktykantów. Już na studiach myślą o przyszłości, my nie myśleliśmy wcale. Są zdyscyplinowani, ambitni, nastawieni na sukces, pokazanie, że są lepsi od rówieśników i lepsi od tych, którzy pozajmowali już najbardziej lukratywne posady. My mieliśmy jednak bardziej beztroskie życie. Obecne pokolenie za wszelką cenę stara się udowadniać swoją przydatność. Według dzisiejszych ocen, spośród obecnych studentów bezrobocie dosięgnie najwyżej 5 proc. Na tę optymistyczną statystykę składają się takie przypadki jak Marzeny Zdrady z Krosna, studentki polonistyki. Zaczynała na IV roku jako korektorka, teraz, w wieku 25 lat, jest pewnie najmłodszą zawodową redaktorką naczelną w kraju (tygodnika regionalnego "Nasz Głos"). Ale do statystyki liczy się też przypadek rodzeństwa Kaliszuków z Gorzowa Wielkopolskiego. Arkadiusz, świeży absolwent kulturoznawstwa, napisał pracę magisterską o roli muzyki reggae w latach 80. Praca zrobiła wrażenie na władzach wydziału. Po dyplomie szukał zajęcia w swoim regionie i jedyne co znalazł, było stanowisko turbinowego, którego zadanie polega na odbijaniu rdzy z turbin w fabryce aluminium. Jego siostra Anna skończyła właśnie hotelarstwo i jeszcze w styczniu pracowała jako pokojowa w pensjonacie w mieście nadgranicznym. Oboje to piątkowi studenci. Praca dostępna młodym różni się więc jakością, adekwatnością i prestiżem. Ta sytuacja - wróżą specjaliści - 40 tys. absolwentów rocznie i tak doprowadzi do emigracji. Ale nie ma zagrożenia, że absolwenci w gniewie wyjdą protestować na ulicę, co prognozowano jeszcze 4 lata temu, gdy więcej niż połowa z nich nie mogła znaleźć żadnej pracy.