Jeżeli kręgosłup wspólnoty państw socjalistycznych tworzyły radzieckie czołgi i rakiety, to aortą był rurociąg Przyjaźń, którym ropa naftowa płynęła z ZSRR do Polski, NRD, Węgier i Czechosłowacji. Rosyjski dyktat energetyczny nie jest wynalazkiem nowym i również przed 1989 r. obawa przed zakręceniem kurka spędzała sen z powiek niejednej ekipie, skutecznie powstrzymując dalej idące zapędy autonomiczne. Rura ze wschodu była na tyle istotna, że we wszystkich państwach, które zaopatrywała, krążył identyczny dowcip, podający w wątpliwość, w jakim naprawdę kierunku płynie w niej ropa. Warto od razu zwrócić uwagę na zjawisko w niezwykły sposób integrujące społeczeństwa państw socjalistycznych - na dowcipy polityczne, które były doskonałym probierzem nastrojów społecznych. Niektóre były wręcz powielane i tylko dopasowywane do specyfiki danego kraju. Jeżeli w Polsce milicjant prosił o azyl polityczny w Peweksie (sieć sklepów dewizowych, kupowało się w nich nie za złotówki, ale za tzw. bony, dolary były przez długie lata zakazane!), to jego koledzy w NRD - w Intershopie, w Czechosłowacji - w Tuzeksie, w ZSRR - w Bieriozce. Gdy w Polsce narzekano na brak papieru toaletowego, to w NRD i Czechosłowacji na jego wyjątkową szorstkość. Niewiele odbiegały od siebie, zwłaszcza w Polsce i ZSRR, dowcipy mięsne. Natomiast we wszystkich krajach jednako psioczono na własną partię i jej przywódców, a przede wszystkim na "bratni" Związek Radziecki. A więc kolejnym czynnikiem integrującym - zwłaszcza w latach kryzysowych 1956, 1968 czy 1980/81 - był zintegrowany strach elit przed Wielkim Bratem, a dowcipy wyrażały również zintegrowaną nienawiść społeczeństw. Wspólny dla krajów socjalistycznych był język: lingua russica. Jedynie w Rumunii rosyjski nie był (od lat 60.) nauczany obowiązkowo od szkoły podstawowej po uniwersytet. Rosyjski był zresztą językiem powszechnie używanym w kontaktach oficjalnych między krajami socjalistycznymi - od biur politycznych po urzędy celne. Rosyjskim posługiwano się także w założonej w 1960 r. Interwizji, mającej pośredniczyć w wymianie programów między telewizjami bloku. Ich produkcje miały być bowiem istotnym elementem kształtującym wiedzę o członkach "socjalistycznej rodziny". W rezultacie nie było chyba w tzw. kaesach (od KS - kraje socjalistyczne) dziecka nieznającego przygód Bolka i Lolka, Piaskowego Dziadka czy rozbójnika Rumcajsa. Dorośli dyskutowali po kolejnym odcinku "Kapitana Klossa", "Telefonu 110" czy "Szpitala na peryferiach" (frazy z tego ostatniego do dziś zresztą funkcjonują w potocznej polszczyźnie). W listach wysyłanych do telewizji polskiej proszono o wznowienie nie tylko "Świętego" lub "Kojaka", lecz również programów z krajów sąsiednich. Pisano w grudniu 1973 r.: "Nadajcie programy rozrywkowe: "Bonjour Adamo" - recital piosenkarski, "Złota nuta - program TV NRD, "Raz do roku" - program TV NRD. Proszę też o wznowienie w Programie I TVP programu TV NRD "Sport i zabawa". Myślę, że niejeden telewidz nie posiadający programu II chciałby te programy zobaczyć". Można zaryzykować tezę, że demoludowe filmy (demoludy - skrót od demokracje ludowe - jak propaganda nazywała kraje bloku sowieckiego) czy programy rozrywkowe były zapewne chętnie oglądane nie tylko dlatego, że brak było innych propozycji, ale również dlatego, że pokazywały coś bliskiego, porównywalnego, znanego z własnych obserwacji, zarówno we własnym kraju, jak za socjalistyczną (głównie) granicą.