Od czasu sformułowania teorii Darwina w połowie XIX w. rozbudowywano ją i modyfikowano. Pomimo ataków kreacjonistów i zmiany nazwy - współczesna teoria ewolucji nazywa się ewolucjonizmem syntetycznym i uwzględnia zasadnicze odkrycia z dziedziny genetyki molekularnej oraz genetyki populacji - teoria Darwina w głównych zarysach pozostawała niewzruszona. Tak było do początków naszego stulecia, kiedy to pojawiły się dane dotyczące tzw. horyzontalnego transferu genów. Dopiero to odkrycie, a nie żadne brednie kreacjonistów o potopie i dinozaurach współczesnych ludziom, poważnie zatrzęsło teorią Darwina. Ten fachowy termin oznacza przekazywanie genów pomiędzy różnymi gatunkami. Takiego przepływu cech (a więc i genów) Darwin nie przewidział. Ale, dodajmy od razu, nie chodzi oczywiście o przekazywanie genów pomiędzy krową a wróblem, ale wśród mikrobów. O jednym z pierwszych, dobrze udokumentowanych, przykładów przekazywania genów między różnymi gatunkami donieśli w 2003 r. na łamach czasopisma "Cell" wirolodzy z kilku amerykańskich laboratoriów, pracujący pod kierunkiem Grahama Hatfulla z Pittsburgha. Wspólnymi siłami analizowali oni genomy bakteriofagów, czyli wirusów atakujących bakterie. Za obiekt badań wybrali specyficzną grupę bakteriofagów atakujących bakterie z rodzaju Mycobacterium, które powodują u ludzi m.in. gruźlicę i trąd (POLITYKA 48/06). Od tej pory wykazano, że horyzontalny transfer genów zachodzi u wielu innych wirusów, a nawet u bakterii. Nic dziwnego, genomy tych drobnoustrojów mieszają się ze sobą nieustannie (fagi wprowadzają swoje DNA do DNA bakterii, stając się tzw. profagami), a że ich materiał genetyczny jest do siebie bardzo podobny pod względem budowy molekularnej, często dochodzi do, istotnego z punktu widzenia ewolucji, międzygatunkowego przemieszania genów. Uwzględniając niewyobrażalną wprost liczbę fagów na Ziemi (1031) i ich bardzo szybki cykl rozwojowy, tego rodzaju zmiany ewolucyjne mogą zachodzić na ogromną skalę.