Najmłodsza córka z trójki dzieci państwa Wysockich, mieszkańców małego Kobysewa pod Gdańskiem, pracuje w Hongkongu. Starsza - w handlu, jeździ po świecie. W tym miesiącu był Frankfurt via - tak się złożyło - Hongkong. Syn pracuje w Kartuzach na Kaszubach, ale był w Wielkiej Brytanii, Holandii i Hiszpanii. - Tyle że on spośród moich i męża dzieci najmniej się nadawał do migrowania - mówi Sylwia Wysocka, z zawodu pedagog szkolna. - I wrócił. Michał Garapich, badający najnowszą brytyjską Polonię, antropolog z uniwersytetu w Surrey, podkreśla specyficzną cechę tej migracji: dla nich otwarcie drzwi na Wyspy nie oznacza zamknięcia tych za Polską. Oni wciąż jeżdżą, nierzadko studiując w Polsce i pracując na Wyspach bądź odwrotnie. Kupują tani bilet do Warszawy, gdy trzeba pójść do fryzjera albo ortodonty. Bo gdyby wszyscy oni - czyli ponad 10 proc. obywateli naszego państwa w wieku produkcyjnym - naprawdę z Polski wyjechali, to byłby ubytek porównywalny ze spustoszeniem dokonanym przez II wojnę światową.