Na początku stycznia w handlu tradycyjnie zaczął się okres obniżek i poświątecznych wyprzedaży. Jak co roku temat ten szybko trafił do gazet i telewizyjnych wiadomości. Tym razem poświęcono mu wyjątkowo dużo uwagi. Pewnie dlatego, że niedobór ostrych, politycznych konfrontacji trzeba było zastąpić innymi, możliwie atrakcyjnymi tematami. Media zachłysnęły się wyprzedażami, ale tego entuzjazmu w dużej mierze nie podzielają klienci sklepów. Narzekają, że obniżki niewielkie, a towaru mało i przebrany. Zwabieni do sklepów wielkimi plakatami, znajdują w nich skromną półkę, a na niej kilka par przecenionych spodni, dwie bluzki oraz stringi w psychodelicznym odcieniu, których nikt przy zdrowych zmysłach i tak nie kupuje. Obiegową opinię o mizerności tegorocznych wyprzedaży potwierdzają zresztą sami sprzedawcy. Dziś na zimę ciepły szal Wszystkiemu winne konsumpcyjne apetyty rodaków, które dały o sobie znać przed Bożym Narodzeniem. Takiego szału zakupów jeszcze u nas nie było. - Sprzedaż detaliczna w listopadzie była o 20 proc. wyższa w porównaniu z 2006 r. Grudzień też pewnie był rekordowy - mówi Małgorzata Machnicka z krakowskiej firmy konsultingowej PMR. - Widać, że Polacy mają więcej pieniędzy i chętniej je wydają - potwierdza Grażyna Noga, dyrektor sieci sklepów z odzieżą Mango. Z kolei Agnieszka Żebrowska z firmy handlowej Varner Polska, właściciela sieci sklepów Cubus, Carlings i Benetton, była zaskoczona, gdy na początku grudnia na półkach zaczęło brakować towaru. - Niedobory musieliśmy błyskawicznie uzupełniać, a towar szybko ściągać ze Szwecji, gdzie sezon był mniej udany - mówi. U nas sprzedawało się wszystko i w każdej cenie. W efekcie na wyprzedaże zostały marne niedobitki, modele nieudane i niepopularne rozmiary.