Polska szlachta, i tak uprzywilejowana wobec reszty narodu, lubiła doszukiwać się korzeni wśród rzymskiej arystokracji lub znanych postaci biblijnych, z Matką Boską włącznie. Nic to, że te rojenia nie miały żadnego uzasadnienia lub że kłóciły się z innym mitem o pochodzeniu od dzielnego ludu Sarmatów, o którym zresztą w czasach Sarmacji prawie nic nie wiedziano, poza tym, że warto od niego pochodzić. Nasi nie nasi Dobre pochodzenie to nie tylko rozległe drzewo genealogiczne rodziny, to także przynależność do starej i znanej w historii wspólnoty: klanu, plemienia, a w końcu i narodu. "Nie wypadliśmy sroce spod ogona". "Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród". Jesteśmy tu na swoim - od zawsze. My - Polacy, ale wszyscy inni też. Im dawniej, tym lepiej. Czasem musi to prowadzić do konfliktów. Czy Kopernik jest nasz, czy - nie daj Boże - nie nasz? Czy Biskupin jest słowiański i możemy go dopisać do naszej historii? (Nie jest i nie możemy, ale tezę, że możemy, lansowano długo i z zapałem). Podobny problem mieli Rosjanie z Rurykowiczami. Czy Świętą Ruś mogli założyć obcy? (Założyli, ale trudno się było do tego przyznać). Tezę, że ludzie, którzy żyli na naszej ziemi, musieli być naszymi przodkami, można rozciągać dowolnie w czasie - do niedawna wszystkie szczątki prehistoryczne w Ameryce automatycznie uznawano za przodków tubylczych Indian. Dopiero niedawna afera z człowiekiem z Kennewick sprzed prawie 10 tys. lat, zwróconym miejscowemu plemieniu w ramach aktu o restytucji, pokazała jałowość takiego podejścia: człowiek ten okazał się fizycznie bliższy Europejczykom i japońskim Ajnom niż lokalnym Indianom. Kiedyś żyła na tych terenach mozaika ludów, których dzisiejsi Indianie są tylko bardzo zubożałą reprezentacją. Gdy w latach 30. ubiegłego wieku koło Pekinu odkryto szczątki istoty ludzkiej sprzed pół miliona lat (nazwanej sinantropem, dziś Homo erectus), uznano, że współcześni mieszkańcy Państwa Środka są jej bezpośrednimi potomkami. Do dziś to przekonanie obowiązuje jako dogmat w chińskiej antropologii, a słabe głosy sceptyków są traktowane niemal jak zdrada interesów narodowych. Można by to uznać za przejaw chińskiej megalomanii, ale sprawa jest poważniejsza. W Anglii każde coraz starsze znaleziska szczątków lub narzędzi praludzkich (np. człowieka z Boxgrove sprzed 500 tys. lat czy narzędzi z Pakefield sprzed 700 tys. lat) witane były nieodmiennie jako First Britons. Zakończony niedawno projekt nazwany Ancient Human Occupation of Britain obala wszystkie mity na ten temat - Brytania zasiedlana była przez ludzi w ciągu ostatniego miliona lat co najmniej ośmiokrotnie. Jednak siedem z tych fal kolonizacji zakończyło się fiaskiem - nasuwający się cyklicznie lądolód przynosił kres całemu wcześniejszemu życiu, nie tylko ludziom. Żaden z pierwszych Brytyjczyków nie ma z dzisiejszymi mieszkańcami Albionu żadnego związku.