Życie przenosi się do internetu. To nowy, lepszy świat, bo nie ma w nim samotności, a każdy człowiek ma coś ciekawego do powiedzenia/pokazania/kupienia/sprzedania. Jesteś tu cyberobywatelem, podczas kiedy za oknem dogorywa świat starej generacji i łażą obywatele analogowi. Tak mogłaby brzmieć ulotka werbująca do sekty. Wszystkie przesłanki spełnione: jest obietnica szczęścia i prosty sposób, jak ją zrealizować. Wystarczy zamknąć się w domu i wejść do internetu. Socjologowie powiedzą o kimś takim: istota aspołeczna. Sąsiedzi nazwą go odludkiem. Ale muszą wiedzieć, że mówiąc tak w 2007 r., demaskują się jako mentalne dziewiętnastowiecze. - W XIX w. część socjologów uważała, że największą wartość ma społeczność lokalna, w której ludzie widują się na co dzień i dobrze się znają - mówi Marta Klimowicz, socjolożka, a zarazem studentka etnologii i antropologii kulturowej Uniwersytetu Wrocławskiego. - Dziś okazuje się, że znaczenie społeczne tych tradycyjnych kontaktów mogło być przeceniane. W internecie też tworzą się trwałe społeczności. Badania CBOS z kwietnia 2007 r. pokazują, że z internetu korzysta prawie 40 proc. dorosłych Polaków - to 6 proc. więcej niż rok wcześniej. Prawie 10 proc. badanych przyznaje, że poznali kogoś w sieci. A jeśli tak, to musieli trafić na którąś z tysięcy e-społeczności, wszystko jedno z jakiej części świata. Mówiąc językiem współczesnej socjologii, nauczyli się zarządzać kontaktami międzyludzkimi. Marcin Kołodziejczyk