Dawna Europa, jeszcze ta rządzona przez szlachtę, nie przywiązywała wielkiej wagi do kwestii higieny, inna też była jej wrażliwość zapachowa i taka też była Rzeczpospolita. Tę sytuację utwierdzała postawa ówczesnego Kościoła, dla którego niechęć do mycia się była przejawem pobożnego umartwiania się i ascetycznej postawy wobec doczesności. Jak wiemy, mnisi z kongregacji w Bursfeld kąpali się cztery razy do roku, jeżeli byli starzy, a dwa razy, jeżeli byli młodzi; w Hirsau - dwa razy do roku. W innych miejscach kąpiel odbywała się na Boże Narodzenie, na Wielkanoc i w Zielone Święta. Król Francji Filip Dobry kąpał się raz na 4-5 miesięcy. Z polskiego ogródka pokażmy księcia wielkopolskiego Przemysława I, który w ramach pobożnego umartwiania się przez ostatnie cztery lata życia nie kąpał się wcale. Znakomity Jacques Le Goff broni jednak średniowiecza, kiedy to skorupa brudu wydawałaby się najgrubsza (po upadku rzymskich term), twierdząc, że nie było tak źle. Zaczęły przecież funkcjonować, nawet w małych mieścinach, także w Polsce, publiczne łaźnie. Zamykano je potem masowo w XVI w. (w Polsce z opóźnieniem w XVIII w.) ze względu na szerzącą się tam prostytucję i zagrożenie rozpowszechnianiem kiły. Autor historii brudu Georges Vigarello sądzi wręcz, że cel tych łaźni był bardziej erotyczny niż higieniczny. Nie miejmy też złudzeń - kąpiele były przeznaczone dla nielicznych. O doświadczeniach ludu mówił ubogi uczeń Platter z połowy XV w.: "Nie można wyobrazić sobie ilości robactwa, jakimi pokryci byli uczniowie, starsi i młodsi, jak również część prostego ludu. Często, zwłaszcza w lecie, szedłem na brzeg Odry uprać sobie koszulę; zawieszałem ją potem na gałęzi i gdy wysychała, czyściłem swoje ubranie, wykopywałem dołek, wrzucałem tam robactwo, przysypywałem ziemią i wbijałem krzyż". Zauważyliście państwo, że Platter miał tylko jedną koszulę. Biała, czysta koszula z wystającymi mankietami nakładana na brudne ciało była symbolem czystości dla szlachcica i ta koszula, pokazująca dowodnie, że nie musi pracować fizycznie, zapewniała mu poczucie wyższości nad chłopem. Oczywiście jej czystość była względna, gdy ją zmieniano na przykład raz na miesiąc. Ówczesne codzienne mycie się ograniczone było do ochlapania twarzy i rąk (o stopach nie było mowy), o czystość całego ciała dbano od wielkiego dzwonu. Osobliwością była sucha toaleta - wycierano twarz suchym płótnem, zamiast ją umyć. Słynna pani de Sevigne tak opisywała przygodę wzięcia gorącego prysznica w 1676 r.: "Tak sobie wyobrażam czyściec. Wyobraź sobie strumień wody gorącej nad wszelkie pojęcie, który spada coraz to na którąś to z biednych części twego ciała". Ludwik XIV kąpać się nie lubił, a za to chciał, aby kilka razy dziennie nacierać go wodą toaletową. Cóż zrobić, kiedy ówczesne teorie medyczne uważały gorącą kąpiel za szkodliwą dla zdrowia. Gorąca woda rozszerzać miała pory skóry, przez które wnikała choroba. Lekarze zabraniali całkowicie kąpieli w czasie epidemii dżumy. Co robić wobec tego z przykrymi zapachami? "Aby zapobiec odorowi spod pach, które cuchną capem, należy dotykać skóry i nacierać ją gałkami różanymi". Czyli perfumy zamiast mycia. Nawet mycie twarzy jest zagrożeniem, może spowodować: utratę wzroku, bóle zębów i katar, wywołać bladość twarzy. Najsłynniejsze przejawy brudu arystokratycznego, o których pisał w 1935 r. historyk medycyny Władysław Szumowski, to pluskwy w łóżku Ludwika XIV i wszy w olbrzymich perukach dworzan, które zabijano za pomocą specjalnego młoteczka na kowadełku. Wspaniałość Wersalu przyćmiewał potworny smród, wynikający z faktu, że wykwintni dworzanie załatwiali swoje potrzeby fizjologiczne gdziekolwiek - na korytarzach, schodach i pod ścianą: "Zapachy w parku, w ogrodach, nawet w pałacu przyprawiają o mdłości. Przejścia między budynkami, dziedzińce, skrzydła pałacu, korytarze pełne są uryny i fekaliów". Wolter stwierdził, że człowiek nie został stworzony na podobieństwo Boga, albowiem nie sposób, by ten musiał zaspokajać takie potrzeby.