W czasach, gdy reklamy są wszechobecne, a nadmiar produktów utrudnia dokonanie wyboru, coraz więcej osób opiera się na opiniach i rekomendacjach innych. A sieć jest do tego wręcz idealna. Amerykański portal www.epinions.com codziennie ma miliony odwiedzin. Pojawiło się już nawet pojęcie social shopping (konsumenckie kupowanie), czyli wybór oparty na zdaniu sieciowej społeczności. Polskie portale konsumenckie, takie jak opiniuj.pl, dobrywybor.pl czy komentuj.pl, nie mają jeszcze tej siły rażenia. Na razie polscy e-zakupowicze zasięgają języka głównie na forach dyskusyjnych i przy lekturze blogów tematycznych. Zauważyli to przedstawiciele branży reklamowej. Oto wyrasta spora grupa klientów, która przecieka im przez palce, nie ogląda telewizji, ignoruje wyświetlane na stronach www bannery. Co gorsza, jest to grupa zamożna, a więc warto walczyć o jej względy. Aby do niej dotrzeć, firmy sięgają po niebanalne pomysły promocyjne, nazywane też czasem marketingiem partyzanckim. - W Internecie narasta konflikt. Z jednej strony mamy społeczność z natury niechętną nachalnym przekazom reklamowym. Z drugiej, wynajętych przez korporacje specjalistów, którzy wszelkimi sposobami próbują do niej dotrzeć - mówi Rafał Szymczak z agencji public relations Profile. Niegdyś tylko nieliczni - właściciele stron www lub ich redaktorzy - mieli wpływ na to, co jest tam publikowane. Ostatnio jednak coraz więcej miejsc w Internecie ma strukturę otwartą. Każdy internauta może się włączyć w ich tworzenie, komentując, głosując lub wrzucając na nie własne informacje (tzw. web 2.0). Marketingowcy chcą to wykorzystać. W tej wojnie nie ma miejsca na etykę. Stosowane chwyty bywają różne, czasem poniżej pasa. Oto kilka z nich. Czytaj więcej w Polityce.