Podczas rozmowy z lekarskim małżeństwem Trzcińskich głowa rodziny raczej milczy. Na plus trzeba mu oddać, że przynajmniej ani razu nie zasnął, choć ma ku temu nie tylko powody, ale i predyspozycje. Podstawowym przedmiotem w domu Sylwii i Mirosława Trzcińskich jest kalendarz ścienny. To na nim nanoszone są placówki, w których w danym tygodniu pracuje i dyżuruje mąż. A jak się pracuje w trzech różnych miejscach, to można się pogubić i wtedy trzeba zadzwonić do żony, żeby rzuciła okiem w kalendarz. Czasami sytuacja młodych medyków bywa tak groteskowa jak w radiowych skeczach Ewy Szumańskiej "Będąc młodą lekarką". Ścieżka zdrowia Poniedziałek z reguły jest łatwy, bo wystarczy o 8 rano być w szpitalu chorób płuc w Rudce, rozpocząć tam swoje normalne obowiązki i o 15.30 je zakończyć. Wtorek też zaczyna się o 8 rano w Rudce, ale kończy się dopiero w środę, bo trzeba zostać na nocny dyżur. W środę pomiędzy godziną 8 rano a 15 po południu doktor Trzciński ma 6 godzin, żeby się przespać i dojechać na dyżur do szpitala w pobliskim Mińsku Mazowieckim. Z czwartkiem jest zawsze trochę ceregieli, bo teoretycznie dyżur w Mińsku kończy o tej samej godzinie, o której zaczyna pracę w Rudce, ale końcówkę robią za niego koledzy. A on jest już w drodze do swojego miejsca pracy, gdzie zgodnie z regulaminem pracuje do godziny 15.30 i zgodnie z umową o pracę od 15.30 dyżuruje do 8 rano dnia następnego. W ten sposób mamy już piątek, który doktor Trzciński nawet lubi, bo znów ma 6 godzin na sen. Jak już się wyśpi, obejmuje dyżur na Izbie Przyjęć szpitala w Mińsku Mazowieckim. I tak płynnie przechodzi do soboty, którą zaczyna na dyżurze w izbie przyjęć, a kończy w niedzielę rano na dyżurze w pobliskim pogotowiu ratunkowym.Żeby się całkiem nie zarżnąć, takich tygodni ma w miesiącu trzy. Czwarty ma trochę luźniejszy, bo 5-letni syn tak źle znosi nieobecność ojca, że rodzice zaczynają się o niego martwić. Poza ojcem w domu Trzcińskich niczego nie brakuje i spokojnie mogą służyć za ilustrację, że lekarzom wcale się źle nie powodzi, bo przecież mają kupione na kredyt, ale własne mieszkanie i Fiata Uno, a ostatnio pojechali nawet nad morze. Ale polskie, więc się nie kąpali. Sylwia Trzcińska, która też jest lekarzem, przyjęła zasadę, że któreś z rodziców musi jednak w domu bywać, i bierze tylko tyle dyżurów, ile musi. Zresztą w kwestii finansów też dokonała ogromnego skoku, bo jeszcze niedawno generowała 600 zł długu za opłacanie opiekunki do dzieci. Ale odkąd przestała pracować na wolontariacie, czyli za darmo, i po wielu perypetiach udało się jej dostać na rezydenturę, zarabia wraz z dyżurami 1622 zł, czyli niewiele więcej niż płacą miesięcznie za kredyt na zakup mieszkania. Juliusz Ćwieluch