20 lat temu w panteonie polskich autorytetów było ciasno, że ani szpilki włożyć. Osoby takie jak ja, czyli wyznające liberalno-demokratyczne poglądy, mogły się czuć bezpiecznie i miło pod ciepłą kołderką. Jako społeczeństwo mogliśmy sobie bezkarnie pozwalać na dość beztroskie dzieciństwo. Bo mieliśmy ojców, przewodników, liderów na miarę prawdziwie wielkiego pokolenia i wielkiego kraju. Kiedy dziś patrzy się na tę listę, to aż serce rośnie. Na czele Jan Paweł II. Za nim Lech Wałęsa. A dalej wielcy emigranci (Miłosz, Giedroyc, Herling-Grudziński, Brzeziński), czołowi dysydenci (Kuroń, Michnik, Geremek), działacze solidarnościowego podziemia (Bujak, Lis, Frasyniuk), wybitni katolicy (Turowicz, Hennelowa, Wielowieyski, Mazowiecki, Woźniakowski, Stomma, Stelmachowski). Wreszcie bohaterowie wojny i antystalinowskiego oporu (Jan Nowak-Jeziorański, Adam Bień, Władysław Bartoszewski, Wiesław Chrzanowski, Władysław Siła-Nowicki), związani z opozycją księża (Józef Tischner, Jan Chrapek, Józef Życiński, Bronisław Dembowski), a obok nich opozycyjni pisarze, filmowcy, aktorzy, dziennikarze, muzycy, naukowcy z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Zanussim, Tadeuszem Konwickim, Zbigniewem Herbertem, Stefanem Kisielewskim, Ryszardem Kapuścińskim, Andrzejem Szczypiorskim, Gustawem Holoubkiem, Stefanem Bratkowskim na czele. Jacek Żakowski