Na początku stycznia wymienionego roku, w skrytce pocztowej na terenie Ambasady PRL w Kopenhadze znaleziono taśmę magnetofonową w plastikowym opakowaniu, przypominającym książeczkę. Taśma ta z nagraniem w języku angielskim znajdowała się w pudełeczku z napisem "TO THE AMBASSADOR URGENT". Oto jej treść w tłumaczeniu, literalnie, według zapisu w rękopisie ówcześnie dokonanym. Można przypuszczać, że zapis ten miał być dopiero przepisany "na czysto". "Panie Ambasadorze. Czy mógłby Pan poinformować swój rząd o następującej propozycji: My, międzynarodowa grupa bysnysmenów którzy oczywiście wolą pozostać anonimowi, posiadamy informację na sprzedaż, która bez wątpienia doprowadzi do odzyskania skarbów wywiezionych z krakowskiego muzeum (Muzeum Krakowa) w roku 1944. Jesteśmy gotowi przedstawić tą propozycję waszemu rządowi najpierw (tzn przed innymi zainteresowanymi), ponieważ myślimy, że te skarby mają wielką narodową i historyczną wartość oprócz czysto handlowej. Na międzynarodowym czarnym rynku, w obecnej chwili, oceniane jest na ok. 10 milionów dolarów USA. Nasza cena za informację wynosi 1,2 miliona dolarów, co jest dużo poniżej 10 % wartości dla waszego kraju. Jednakże, aby zapewnić (przekonać) was, że nasza oferta jest w porządku niniejszym podaję kilka faktów dotyczących całej sprawy. 24 listopada 1944 pięć niemieckich ciężarówek wojskowych przewożących obrazy, wyroby z porcelany, zwykłą biżuterię i klejnoty królewskie opuściło Muzeum Krakowskie udając się w nieznanym kierunku główną drogą między Krakowem i Wrocławiem. Około 21 kilometrów na wschód od (...) rozbili obóz z zamiarem przenocowania i następnego ranka 25 listopada o (...) wpadli w zasadzkę zorganizowaną przez partyzantów AK. W walce zginęło 22 niemieckich żołnierzy ze służby bezpieczeństwa i SS. Kiedy było już po wszystkim odzyskano 4 z 5 ciężarówek, te które zawierały obrazy, porcelanę i zwykłą biżuterię. Jednak piąta ciężarówka z klejnotami królewskimi zniknęła. Obecnie wiemy dokładnie dokąd pojechała. Jeśli pański rząd zdecyduje się przyjąć naszą ofertę to prosimy umieścić ogłoszenie w sobotę i niedzielę 14 i 15 stycznia w duńskiej gazecie "Politikän" (...) w rubryce "personlite" o następującej treści "Kochanie, bardzo mi ciebie brak, wróć", podpisane "P". Ponadto wasz ambasador w Szwajcarii powinien być przygotowany na dalsze informacje dotyczące samej transakcji kilka dni później. To wszystko dziękuję za uwagę". Początkowo zamierzałem opublikować treść tego i następnego listu bez komentarza. Widzę jednak, że nie da się tak uczynić, bo powyższy zapis wymaga nie tylko komentarza, ale nawet krytycznego rozbioru. Obawiam się, że nic takiego do tej pory nie nastąpiło. Dodam jeszcze, że nie wiem, czy nagraniami kiedykolwiek zajmowali się milicyjni kryminalistycy. Z pewnością nie jest krytycznym rozbiorem to, co na ten temat napisał Leszek Adamczewski w majowym "Odkrywcy" (nr 5/2011). Stwierdzam, że szanowny autor cytuje niepewne źródła i tym samym powtarza nieścisłości, które przez lata ugruntowywania w publicystyce przedmiotu stały się obiegowymi kanonami (dociekliwy czytelnik zwróci uwagę na różnice w tekstach przytaczanych przez Leszka Adamczewskiego i przeze mnie), dochodzi do wątpliwych konkluzji i - co gorsza - pisze kryminalną mikronowelę o esbeckiej intrydze i prowokacji, która - przepraszam za kolokwializm - nie trzyma się kupy. Pominę polityczne dywagacje mojego adwersarza, zwrócę jedynie uwagę na wybrany aspekt. Jeśli autor tak trafnie śledzi kolejność występowania wydarzeń w czasie, to zalecałbym analizę sekwencji wydarzeń pod tym kątem: listy do ambasad - pierwsze informacje o relacji Józefa Rosiaka na temat Twierdzy Kłodzkiej. Chyba, że mamy do czynienia z odwróceniem osi czasu, co zdaje się jest możliwe w świecie science fiction, ale raczej nie w naszej czasoprzestrzeni. Środkową część listu przytoczyłem w grudniowym numerze "Odkrywcy" (nr 12/2011, art. "Skarb Józefa Rosiaka. Jak było naprawdę...") właśnie w kontekście opowieści o poszukiwaniach w Twierdzy Kłodzkiej. I tam, i tu, znakami zapytania opatrzona została miejscowość i czas związany z listopadowymi wydarzeniami, jako miejsca w tekście budzące wątpliwości co do prawidłowego odsłuchu. W rękopisie tłumacza "na wschód od..." znajduje się fonetyczny zapis "Dziwen", także ze znakiem zapytania w nawiasie (czyli z wątpliwościami tłumacza), co zostało zinterpretowane jako "Żywiec". Żywiec więc przeniknął i, ba, utrwalił się w różnych publikacjach prasowych i książkowych. Zastanówmy się: mowa jest o drodze Kraków-Wrocław, a 21 km na wschód od Żywca to byłby, powiedzmy, rejon Suchej Beskidzkiej, czyli konwój zagłębiałby się w góry, na południe i w tereny naprawdę niepewne. To bez sensu, jeśli mamy się trzymać "głównej drogi". Jedno byłoby tu pewne: jeśli wydarzenia te miały miejsce, to z pewnością wyłącznie w granicach Generalnej Guberni, a nie Rzeszy. Jeśli miały miejsce, bo nie ma potwierdzenia takiej partyzanckiej aktywności - to po pierwsze. A po drugie - konwój z nieznanych przyczyn musiałby się podzielić, czyli jedna z ciężarówek - określona nie wiadomo dlaczego jako "nie odzyskana" - musiałaby pojechać w innym docelowo kierunku niż pozostałe. Z kolei znakiem zapytania mogłaby być opatrzona liczba "21". Taka dokładność w ocenie występuje z reguły, gdy zbliżamy się lub oddalamy od jakiegoś miejsca, ale nie wtedy, gdy je omijamy w pewnej odległości. Dalej - czas wydarzenia w rękopisie tłumacza został zapisany jako "0.16", także ze znakiem zapytania w nawiasie (czyli z podobnymi wątpliwościami tłumacza). Podana godzina przypada tuż po północy, czyli rzeczywiście następnego dnia, ale z pewnością nie "następnego ranka".